KULTURA:

Uzależnieni od przyjemności

Panie profesorze, w telewizji czy w gazetach o narkotykach pisze się najczęściej jako o niezwykle niebezpiecznych, szybko uzależniających substancjach. Na społeczeństwo mają one działać niczym rak, doprowadzać do rozpadu rodzin, upadku moralności i innych strasznych rzeczy. Ale czy z naukowego punktu widzenia różnią się czymkolwiek od innych używek?
Jerzy Vetulani: Pod względem neurobiologicznym nie ma żadnej zasadniczej różnicy między uzależnieniem od substancji, które nazywamy narkotykami, a innych, takich jak alkohol czy tytoń, a nawet pewnych sytuacji behawioralnych, jak np. hazard, kleptomania czy ryzykowne formy seksu. Ale warto dokonać ważnego zastrzeżenia: bardzo często uzależnienie jest mylone z nadużywaniem. W tym drugim przypadku człowiek może przestać brać czy pić w każdej chwili. W pierwszym z reguły potrzebuje pomocy specjalisty i jeśli uzależnienie organizmu jest chemiczne, również odpowiedniej terapii farmakologicznej. Bo inaczej może umrzeć po odstawieniu. To dlatego alkoholika mającego delirium tremens leczy się, podając alkohol.
Każde uzależnienie to choroba mezolimbicznego układu nagrody. Jest on nam potrzebny do życia, bo bez niego nie mielibyśmy motywacji do działania. Dzięki układowi nagrody staramy się robić coś, co zostanie nagrodzone, ale także unikamy działań, za które ktoś mógłby nas ukarać. Co ciekawe, mechanizm ten wykryto całkiem przypadkowo, przez pomyłkę. Naukowcy eksperymentalnie badali, jak uczą się szczury. W mózgach gryzoni umieszczono elektrody. Ku zdziwieniu badaczy, zwierzęta zaczęły zachowywać się, jakby impulsy prądu sprawiały im przyjemność. Okazało się, że elektrody przypadkowo zaimplantowano w innych rejonach mózgu, niż planowano. Na szczęście prowadzili ten eksperyment inteligentni faceci i od razu go zmodyfikowali. Zbudowali specjalne urządzenie, w którym szczury, naciskając dźwignię, mogły same decydować o stymulacji prądem. I naciskały ją, oczywiście, prawie non stop. Zanim zaczniemy mówić o chorobie układu nagrody, musimy zrozumieć, jak rodzi się w nas przyjemność. Bodziec sprawiający nam frajdę trafia do neuronów limbicznych. Informacji o przyjemności dostarcza im dopamina wydzielana przez inne neurony.
Czyli im więcej dopaminy mamy w mózgu, tym jest nam fajniej?
Tak. Wokół dopaminy krążą wszystkie klasyczne teorie dotyczące wszelakich uzależnień, chociaż ostatnio podnosi się również rolę innego neuroprzekaźnika – kwasu glutaminowego. Neurony dopaminowe są aktywowane przez wszystkie czynności przyjemne. Okazuje się jednak, że wcale nie musimy zażyć narkotyku czy napić się piwa, żeby nasze neurony zaczęły wydzielać dopaminę. Reagują już na sygnały zwiastujące przyjemność. To pierwsza faza przyjemności – tzw. faza oczekiwania czy podniecenia. Drugą jest konsumpcja nagrody.
Neurobiologiczne podłoże obu faz jest zupełnie inne. W drugiej działają inne niż dopamina neuroprzekaźniki. I teraz wyobraźmy sobie, że oba typy przyjemności inaczej się zachowują, kiedy są poddawane stałemu wyzwaniu. Na przykład przez osoby biorące narkotyki. W przypadku dopaminy – ta sama dawka neuroprzekaźnika zaczyna dawać silniejszy efekt podniecenia. Można to porównać do kamienia w bucie – przy każdym kroku stopa boli nas bardziej.
Neuroprzekaźniki drugiej fazy przyjemności działają inaczej – organizm zaczyna się do nich przyzwyczajać i wyzwala się tolerancja. Uzależniona osoba wpada w sidła. Coraz bardziej pragnie kolejnej dawki narkotyku, a ma z niej coraz mniej przyjemności. W rezultacie zwiększa wielkość dawki.

U każdego człowieka ten mechanizm jest identyczny?
W zasadzie tak, natomiast nie każdy jest w tym samym stopniu podatny na uzależnienie i stąd większość z nas funkcjonuje normalnie. U większości osób układ nagrody działa sprawnie – jesteśmy w miarę zadowoleni z życia, nie dołujemy się drobiazgami. Jeżeli jest on osłabiony, jak np. u kokainistów, zaczyna się kłopot. Przyjemność może im zapewnić narkotyk, inne rzeczy nie sprawiają im radości. Poza tym u osób uzależnionych od substancji pobudzających – stymulantów – mamy mniej receptorów odbierających sygnał dopaminowy, są one mniej wydajne.
Istnieje nawet teoria, że ludzie szukają narkotyków, bo mają osłabione wydzielanie dopaminy w mózgu. To takie swoiste samoleczenie.
 
Z tego co słyszę, narkotyki rzeczywiście są bardzo groźne. Dlaczego w takim razie pan, ekspert w tej dziedzinie, jest zwolennikiem ich legalizacji?
Obecnie koszty społeczne są znacznie większe, niż ponosilibyśmy, gdyby narkotyki były zalegalizowane. Spójrzmy na alkohol i prohibicję w Stanach Zjednoczonych. Zakaz sprzedaży doprowadził do rozkwitu różnego rodzaju organizacji przestępczych. Po 13 latach prohibicję zniesiono.


Dlaczego w takim razie nie wycofać się z zakazu używania i sprzedaży narkotyków?
Bo to się nie opłaca tym, którzy teraz nimi handlują i zarabiają ogromne pieniądze. Szacuje się, że rynek narkotyków jest drugim co do dochodów rynkiem świata. I druga sprawa: w dużej części społeczeństwa wytworzyła się olbrzymia wrogość w stosunku do narkotyków innych niż alkohol i tytoń. Narkofobia jest problemem utrudniającym rozwiązanie problemu narkotykowego.
Dziś marihuana czy amfetamina są względnie łatwo dostępne. A skoro są nielegalne, to społeczeństwo przyzwyczaja się do łamania prawa. Psychologicznie to ogromna cena, którą płacimy za brak legalizacji.
Kolejna rzecz to bezpieczeństwo. W tej chwili na ulicy można bez problemu kupić wszystko. Tylko często w takim narkotyku znajdziemy różne domieszki. Na przykład do marihuany dilerzy dodają metamfetaminę. Wzbogacona w ten sposób trawka łatwiej uzależnia chemicznie. Ale w narkotykach można znaleźć również inne groźne substancje. Takie domieszki były przyczyną wielu zgonów osób zażywających LSD.
Tymczasem, jeśli narkotyk byłby legalny, państwo kontrolowałoby jego jakość, tak jak teraz jest z alkoholem. Dlaczego większość osób nie kupuje wódki czy spirytusu z niepewnego źródła? Bo się boją skażenia metanolem.
Legalizacja to też dodatkowe pieniądze dla budżetu państwa. Bo przecież sprzedaż narkotyków byłaby opodatkowana.
No tak. Ten argument zwłaszcza teraz, w dobie ogólnoświatowego kryzysu, nabiera znaczenia. Ale na razie jesteśmy straszeni okropnymi skutkami legalizacji przez osoby krótkowzroczne, żeby nie powiedzieć głupie, ale także te całkiem inteligentne, które widzą, że na wojnie z narkotykami można zrobić duży interes.
Wszystko przemawia za legalizacją. Co nie znaczy, że powinno się dopuścić do stosowania narkotyków na wielką skalę i przez młodych ludzi. Odpowiednia edukacja społeczna jest bardzo ważna. Niektóre substancje powinny być kontrolowane tak, jak silnie działające leki, i sprzedawane na receptę.
Wierzy pan w skuteczność edukacyjnej kampanii społecznej?
Tak, ale musi być dobrze przygotowana i przeprowadzona. Dobrym przykładem jest kampania antynikotynowa. Proszę zobaczyć, siedzimy sobie w restauracji i nikt nie pali. Na stolikach są popielniczki, ale nikt ich nie używa. Dwadzieścia lat temu ledwo widzielibyśmy się w dymie. To pokazuje, że edukacja społeczna jest skuteczna. Proszę sobie wyobrazić, że w Holandii liczba rdzennych mieszkańców zażywających narkotyki zmniejszyła się po ich legalizacji.
Na pewno narkotyki nie powinny być dostępne w hipermarketach. Sprzedawać je powinny jedynie apteki albo wyspecjalizowane sklepy.

Alkohol i papierosy są do kupienia prawie wszędzie.
Tak i mimo to nasze społeczeństwo funkcjonuje. Alkohol piją prawie wszyscy, a nałogowcami jest około 10-12proc. Gorsza jest nikotyna, od której jest uzależnionych aż 40proc. palaczy. Ale z alkoholem i papierosami żyjemy od wieków, nauczyliśmy się radzić sobie z nimi.
Historia uczy jednak, że społeczeństwa nie zawsze odpowiednio rozsądnie reagują na nowości. My mamy kulturę picia wypracowaną, większość z nas wie, kiedy przestać. Tymczasem w Ameryce Północnej nienawykli do alkoholu Indianie byli bardzo łatwo rozpijani przez kolonistów. Bo nie umieli pić, nikt ich wcześniej tego nie nauczył.
 
Nie boi się pan, że po legalizacji więcej osób uzależni się psychologicznie?
Nie powinni. Ale na pewno zmniejszy się liczba osób uzależnionych chemicznie. Wspominałem już o metamfetaminie w marihuanie.


Które narkotyki legalizować?

Krok po kroku. Najpierw lżejsze jak marihuana, a kiedy społeczeństwo dojrzeje, również mocniejsze. Z czasem nastąpi rozszerzenie listy substancji dozwolonych. Obok marihuany szybko powinny zostać zalegalizowane środki poprawiające proces myślenia, jak amfetamina. Skoro biorę lek przeciwbólowy, jak mnie coś boli, to czemu nie mogę chemicznie poprawić swojej percepcji, kiedy potrzebuję sprawnego umysłu?
Obecnie amfetamina jest bardzo popularna wśród studentów czy pracowników korporacji. Tabletka benzedryny działa lepiej i szybciej niż reklamowane napoje energetyzujące. Oczywiście zapotrzebowaniu na amfetaminę zapobiegłoby dopuszczenie innych środków, stosowanych jako leki w narkolepsji czy ADHD – metylofenidat (Concerta) i modafinil (Provigil). Po rozsądnej cenie, jako leki recepturowe.
Ale co z kokainą i heroiną, najszybciej i najmocniej uzależniającymi narkotykami?
Równie silna morfina jest w Polsce legalna. Kokaina i heroina powinny być traktowane jak leki recepturowe, z wszelkimi obostrzeniami.

Zostały halucynogeny. Je też powinniśmy zalegalizować?

Myślę, że tak. Nie sądzę jednak, żeby te substancje stały się czymś więcej, niż tylko przejściową modą. Z przyjemnością podziwiam obrazy powstałe pod wpływem LSD, ale nie wjadę samochodem na most zaprojektowany przez kogoś pod wpływem halucynogenów. Istnieje jednak problem: podobnie jak z alkoholem, absolutnie nielegalne byłoby prowadzenie pojazdów czy operowanie ciężkim sprzętem pod wpływem halucynogenów.
Panie profesorze, dlaczego ludzie sięgają po LSD czy grzyby halucynogenne? Jak to możliwe, że omamy dają frajdę?
Halucynogeny działają nieco inaczej niż pozostałe narkotyki. Najpierw wywołują nieprzyjemny efekt, a dopiero później przyjemność. Ale ta przyjemność jest – ten drugi etap to okres zazwyczaj miły. Nie wiemy, czy nie ma osób, które po zażyciu, powiedzmy LSD, odczuwają wyjątkową frajdę.
U większości szczurów najważniejszy dla przyjemności składnik marihuany, czyli THC, nie wywołuje znacznie większego wydzielania dopaminy w mózgu. Czyli te szczury nie odczuwają przyjemności. Ale jest jeden szczep szczurów, Lewis, u których po podaniu THC ilość aktywnej dopaminy znacznie wzrasta. Może z halucynogenami u ludzi jest podobnie – niektórzy biorąc je, oprócz halucynacji przeżywają również dużą przyjemność.
Omamy powstają, bo po zażyciu np. LSD w ludzkiej percepcji powstają luki. Nasz mózg nie znosi dziur i ładuje w te luki różne rzeczy. Podobnie się dzieje, gdy prawie całkowicie pozbawimy nasze ciało bodźców w tzw. czarciej kołysce.
Jak w filmie Kena Russella "Odmienne stany świadomości"?
Tak. Nasz mózg nie znosi próżni, dlatego potrafi sam generować różne wizje. Halucynogeny są jednak zażywane nie dla omamów. Tylko dla poczucia, że wznosimy się na wyższy poziom duchowy. Kwestia pójścia wzwyż występuje we wszystkich religiach. Stąd większość najważniejszych bogów siedzi sobie gdzieś na szczytach gór.
Halucynogeny dają biorącemu poczucie, że odkrywa nowe światy. A ludzie są tak skonstruowani, że tych nowych światów ciągle poszukują. Jesteśmy gatunkiem, który zamknięty w klatce zrobi wszystko, żeby się z niej wydostać.

 

Autor: źródło informacji: INTERIA.PL

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00