FILM:

„Anna”, czyli Luc Besson tworzy matrioszki [RECENZJA]

Ten film to jedna wielka kalka filmów „szpiegowskich”. Wszystko już było, choć nie zawsze jestem w stanie sobie przypomnieć gdzie. I szaleńcza ucieczka do bramy ambasady USA w Moskwie, i puste mieszkanie agenta KGB, nawet sposób blokowania opadających drzwi zamykających drogę ucieczki. (Pierwszy z brzegu tytuł – „Hanna” Joe Wrighta). Jedną z głównych postaci – okrutną prowadząca z KGB też widziałem nie dalej jak rok temu, choć dalibóg nie pamiętam gdzie. Tak, ten film to jedna wielka kalka kina i wariacje na tematy z innych filmów Bessona, przede wszystkim „Nikity”.

Fabuła też nie jest odkrywcza. Piękna, choć nader inteligentna sierota, sprzedająca matrioszki trafia w szeregi KGB i zostaje „pistoletem” agencji. Zabija sprawnie, szybko i bez skrupułów. Jak jest do przewidzenia, na jej trop wpada agent CIA. Do tego pięknie sfilmowany Paryż, Mediolan, świat modelek i ich fotografów…

Początkowo mnie to nudziło. Ileż można oglądać to samo, nawet jeśli grająca tytułową Annę, Sasha Luss, piękną kobietą jest? Ale z czasem film zaczyna wciągać, bowiem już po kilku minutach okazuje się, że nic nie jest takim, jak widzieliśmy przed chwilą. Besson bawi się bowiem z widzem w matrioszki. Jeśli już coś zobaczyliśmy i przyjęliśmy do wiadomości, to za chwilę słynny Francuz pokazuje nam rzecz z innej perspektywy.

Jak w matrioszkach – widzimy lalkę, ale po chwili ją otwieramy i w środku jest niby taka sama ale jednak inna. To powoduje, że chcemy zobaczyć kolejną i kolejną, a każda z nich nie jest tym, czym się wydaje. Tak samo jak tytułowa Anna, która początkowo jawi się nawet nie jako matrioszka, tylko kukiełka, za której sznurki pociągają na zmianę KGB i CIA, też okaże się kimś innym.

Ten zabieg formalny jest silną stroną filmu. Do tego, jak to u Bessona, trup ścielący się gęsto, żywe akcje strzelanek i pościgów, ładne kobiety i mocni mężczyźni (dobry Luck Evans jako Aleks Czenkow z KGB i beznadziejny Cillian Murphy jako agent CIA Lenny Miller) i już siedzimy mocno w kinowym fotelu. Nie wybitne, ale dobre kino akcji, w sam raz na wakacje, z bardzo dobrą rolą Helen Mirren jako supervisora KGB.

Jedyne, o co mam pretensje do Bessona, to to, iż pokazał KGB tak, jak sobie go wyobraża mały Jasio albo duży Antoni M. Jako zbiór krwiożerczych idiotów. Ale skoro są takimi idiotami, to jakim sposobem ogrywają tych z CIA? Chyba że przyjmiemy, iż ci ostatni to też idioci, co wcale takim nierealnym się nie wydaje.

Chwalę natomiast Francuza za jego pochwałę gry w szachy, jako strategicznej gry wszechczasów. Jak macie się nudzić i oglądać 1342 odcinek „Korony Królów”, to lepiej idźcie do kina na matrioszki Bessona. Tam przynajmniej akcja.

 

Autor: Andrzej Brachmański

Zobacz więcej
Back to top button
0:00
0:00