MUZYKA:

Dwanaście lat minęło…

„Skalary, mieczyki, neonki” już na starcie było spalone. Jeśli nazywasz tak płytę, to chyba masz nadzieję, że nikt po nią nie sięgnie, uciekając w popłochu na samo brzmienie tytułu. Ci, którzy nie uciekli, pożałowali tego, zapoznawszy się z muzyczną (?) zawartością. „Happiness is easy”, kolejne dokonanie naszych bohaterów, to duży krok do przodu. Jeśli chodzi o tytuł, oczywiście. Przepis na szczęście istotnie jest prosty – nie kupuj tej płyty. I oto mamy „Nieważne jak wysoko jesteśmy…”.

Tak, jak robiłem to 12 lat temu, nadal nucę „Alexander”, mój ulubiony kawałek Myslovitz. I tak, jak za każdym razem przez ostatnią dekadę, z drżącym sercem sięgnąłem po ich najnowszą płytę. Serce drżało naprawdę mocno, bo singel „Ukryte” nie zwiastował wielkiego postępu względem poprzedniczki. Czyżby jeszcze nie znaleźli swych gitarowych przesterów? Od 12 lat?! Pierwszy numer – „Skaza”. I co?

Gdy po niemal sześciu minutach ocknąłem się, nerwowo sprawdziłem wykonawcę. Rzeczywiście, Myslovitz. „Nieważne jak wysoko jesteśmy…”. Rok 2011. Dlaczego nie wierzyłem? Bo to najlepszy, zagrany z nerwem, inteligentny, udanie operujący napięciem numer, jaki został wypuszczony w naszym kraju od dawna. I mógłbym to zdanie powtórzyć niemal dziewięć razy. Bo tyle właśnie jest piosenek na tej płycie.

Żeby była jasność – Rojek to w gruncie rzeczy człowiek ogarnięty i w żadne britpopy bawić się już nie chce. I choć oczywiście najwięcej tu wpływów z Wysp Brytyjskich, to wszystko odbywa się bez nachalnego kopiowania. Myslovitz przebywają podobną drogę, co Blur – od ery zorientowanej na piosenki do eksperymentowania. „Ofiary Zapaści Teatru Telewizji”, „21 Gramów”, czy wesołe „Art. Burt” to wspaniale skrojone numery, świetnie łączące twórcze kombinowanie z melodyjnością. Rojek, miast pojękiwać falsecikiem, śpiewa pełnym głosem, panowie tam gdzie trzeba – łoją, gdzie indziej kreują piękne muzyczne pejzaże.

Nie ma na tym świecie dwóch rzeczy – maszyny czasu i płyty bez mankamentów.  „Nieważne jak wysoko jesteśmy…” minusy, rzecz jasna, posiada. Niezbyt drażniące, ale jednak – utwory spokojniejsze niestety odstają poziomem. I choć „Ukryte” trudno odmówić przebojowości, Myslovitz mogli sobie bez żalu odpuścić taką „Srebrną Nitkę Ciszy”.

Mysłowicki zespół nigdy nie zniknął z muzycznej sceny, a jednak możemy tu mówić o powrocie. W momencie, gdy w zasadzie straciłem w nich wiarę, oni nagrali frapujący, bardzo dobry album, z mądrymi tekstami zaśpiewanymi po polsku. Dlatego wybaczyłem Myslovitz ich trzy ostatnie płyty. I dlatego, Arturze R., wiedz, że się nie gniewam. 

 

 

PS. Zapomniałbym – w materii tytułów nic się nie zmieniło, nadal są okropne.

 

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00