MUZYKA:

Pozytywne myślenie, działanie i energia

W Zielonej Górze odbywa się ostatni koncert polskiej części trasy „Reason To Believe Tour 2011”. Jak twoje wrażenia po wcześniejszych koncertach w naszym kraju?
Były one bardzo dobre! Publika przyjmowała nas niezwykle ciepło… Zaskoczyło mnie także to, że wśród ludzi na koncertach przeważają młodzi, co jest dość wyjątkowe. W Niemczech np. jest odwrotnie. Byłoby świetnie gdybyśmy mogli grać w Polsce co roku – tak robimy np. w Wielkiej Brytanii czy wspomnianych już Niemczech.
 
Wishbone Ash działa już na scenie 4 dekady. Jak się czujesz jako muzyk z 40-letnim stażem, czy może nie zawracasz sobie głowy takimi sprawami?
Zdarza się, że czasem sobie o tym pomyślę, ale nigdy nie jest tak, że zastanawiam się jakby to było już nie być w zespole. Dla mnie to jak oddychanie, zawsze grałem, nigdy nie musiałem myśleć o opuszczeniu kapeli… wszyscy inni członkowie odchodzili z zespołu jeden po drugim, rok po roku, a ja nigdy nie musiałem podejmować takiej decyzji. Czuję się z tym bardzo komfortowo… Mój zespół jest teraz w bardzo dobrej formie, śmiem twierdzić, że lepszej niż kiedykolwiek więc… Naprawdę wielką przyjemność sprawia mi bycie w trasie, koncertowanie… Uwielbiam ten zespół, mam do niego uczucie, pasję. Chcę sądzić o sobie jako sercu i duszy Wishbone Ash, bo w końcu jestem tu tak długo i znam ten zespół tak jak samego siebie.
 
Podobno to, że Wishbone Ash zaczął grać z dwoma gitarzystami w składzie jest przypadkiem, gdyż reszta zespołu nie mogła się zdecydować czy wybrać ciebie czy Teda Turnera. To prawda?
W pewnym sensie tak. Wyglądało to tak, że pewnego dnia zebraliśmy się wszyscy by sprawdzić co każdy z nas potrafi, co jest wart. Stwierdziliśmy wtedy, że czemu by nie mieć w zespole dwóch gitarzystów i tak właśnie narodziło się słynne brzmienie oparte na bliźniaczych gitarach.
 
Wcześnie, bo już w 1970 roku trafiła Wam się okazja zagrania przed samym Deep Purple. Czy uważasz to wydarzenie za przełom w karierze Twojego zespołu?
To był przełom, bo byliśmy wtedy nowym zespołem, sami byliśmy bardzo młodzi, szukaliśmy jakiejkolwiek możliwości dla nas… Już wtedy wiedziałem jednak, że jestem dobrym gitarzystą i kiedy jammowałem z Ritchiem Blackmore’em, który był już wówczas szanowanym i cenionym wioślarzem nie przeraziłem się. Mogę z całą pewnością powiedzieć, że gdy po tym koncercie zwrócił na nas uwagę i polecił nas naszej późniejszej wytwórni by podpisali z nami kontrakt na wydanie płyty, było dużym przełomem. Ostatnio graliśmy także z Deep Purple, dokładnie w RPA i było to bardzo przyjemne. Może w kapeli nie ma już Ritchiego, ale i tak było to miłe wydarzenie.
 
Zła sytuacja podatkowa i wspólne mieszkanie
 
Wasze 3 pierwsze płyty, a w szczególności „Argus”, uważa się za Wasze szczytowe osiągnięcia. Jak wspominasz atmosferę w zespole w tamtym czasie i samo nagrywanie tych płyt?
W pewien sposób było podobnie do tego jak jest teraz – byliśmy zajęci i zabiegani, a wtedy najczęściej zdarza się, że kapela tworzy swoje najlepsze dzieła. Mieszkaliśmy razem, graliśmy razem, pracowaliśmy razem i razem podróżowaliśmy. Masz rację, te trzy albumy były bardzo szczególne – były czymś nowym, świeżym… Później jednak w pewien sposób bardziej zaczęliśmy się skupiać na trasach. Zdarzało się, że graliśmy po 200 koncertów rocznie. Przez to nie mieliśmy wystarczająco czasu by zastanawiać się nad dalszym rozwojem muzyki. Wydaje mi się, że właśnie przez to nieco zmiękczyliśmy swoje brzmienie w późnych latach 70-tych, jak zresztą wiele innych kapel. Wówczas graliśmy wspólnie i wspólnie podupadliśmy. Uważam jednak, że okres o którym wspomniałeś był wyjątkowy i nauczyłem się wtedy sporo rzeczy, które staram się przeszczepić do dzisiejszego składu. Naszym credo od samego początku było pozytywne myślenie, pozytywne działanie i pozytywna energia. W ten sam sposób Wishbone Ash działa również dziś.
 
Który z albumów Wishbone Ash jest twoim ulubionym i dlaczego?
Powszechnie uważa się, że naszą najbardziej udaną płytą jest „Argus” i moim zdaniem to również nasze najlepsze dzieło. Generalnie w wypadku wielu kapel to właśnie trzecia płyta jest takim przełomem, kiedy wszystko ma już ręce i nogi. „Argus” jest dla nas także ważny pod tym względem, że po jego wydaniu zaczęliśmy grać większe koncerty, na stadionach, w Stanach Zjednoczonych… Zresztą samo brzmienie utworów i ich konstrukcja sprawiają, że są one wręcz stworzone do wykonywania na dużych imprezach. Do tamtego momentu graliśmy jedynie w klubach. Kiedy grasz w klubach wszystko jest szybsze, bardziej nieokiełznane. Jednak gdy występujesz przed liczniejszą publicznością, wszystko musi być bardziej otwarte, rozbudowane i potężniejsze – taki jest właśnie „Argus”. Ta płyta była też dla nas przełomem. Pierwsze dwa krążki zwróciły na nas uwagę prasy w Anglii, ale dzięki „Argus” wyszliśmy na świat. Dzięki tej płycie przebiliśmy się do świadomości fanów w całej Europie i w Ameryce.
 
Co spowodowało, że w 1973 roku przenieśliście się całym zespołem do U.S.A.?
Mieliśmy wtedy kontrakt z amerykańską wytwórnią MCA/Universal i zaczęliśmy robić nową płytę w Stanach z amerykańskimi producentami. Poza tym sytuacja podatkowa w Anglii w tamtych czasach była strasznie nieznośna – wynosiła 83%. W związku z tym prawie wszystko co zarobiliśmy musieliśmy oddawać państwu. Pomyśleliśmy zatem, żeby przenieść się do Stanów na rok. Z roku zrobiły się dwa lata, następnie trzy… Zaczęliśmy nagrywać tam płyty, z których niektóre były dobre jak „New England”, a niektóre fatalne jak „Locked In”. Sądzę jednak, że to było ciekawe doświadczenie, które otworzyło nas na świat.
 
Prawie jak heavy metal?
 
Czy to właśnie klimat tego kraju spowodował, że na „Locked In” poszliście w kierunku prostszej i łagodniejszej muzyki?
Wydaje mi się, że częściowo tak właśnie było. Pracowaliśmy wtedy z bardzo dobrym, ale jednak konserwatywnym producentem – Tomem Dowdem. Uważam, że nie udało mu się uchwycić takiego rockowego smaczku naszego zespołu. W tamtych czasach graliśmy na naprawdę dużych imprezach – Long Beach Arena itd… Wydaje mi się, że gdyby widział nas wcześniej na żywo zdecydowałby się na mocniejsze brzmienie.
 
Z kolei Wasze płyty z lat 80-tych to prawie heavy metal. Skąd takie zmiany stylistyczne w muzyce Wishbone sh na przestrzeni lat?
Szukaliśmy wtedy na nowo naszego kierunku, który moim zdaniem zgubiliśmy na przełomie lat 70-tych i 80-tych. Muzyka jako całość przechodziła wtedy spore zmiany… zrobiliśmy „Locked In”, który nie był tak ciężki, nieco później nagraliśmy „Raw To The Bone”, który był niemal heavy metalowy, albo heavy rockowy… Wiesz, to nie była taka zła rzecz. Uczyliśmy się, sprawdzaliśmy co możemy zrobić, a czego nie możemy. Wydaje mi się jednak, że teraz historia zatoczyła koło i jesteśmy bardziej eklektyczni jak miało to miejsce we wczesnych latach 70-tych. Nasza muzyka jest znowu także delikatna, romantyczna i melodyjna… Przebijają się także korzenie folkowe czy bluesowe i to dość mocno. Mamy nowego, świetnego gitarzystę Muddy’ego Manninena, który pochodzi z Finlandii i z którym świetnie mi się pisze utwory. Rozwinąłem się jako wokalista i jako kompozytor… Zdaję sobie sprawę, że przebyliśmy bardzo interesującą podróż i obecnie staliśmy się kapelą jaką byliśmy i zawsze chcieliśmy być. Uważam, że kiedy zobaczycie nas na żywo w Polsce również to poczujecie!
 
Pomówmy teraz o zespole Martin Turner’s Wishbone Ash. Czy śledzisz jego poczynania i co w ogóle sądzisz o tym, że powstał taki projekt?
Nie śledzę jego poczynań ze specjalną uwaga, ale… Uważam, że to świetne, że wrócił do grania muzyki po 20-letniej nieobecności, sądzę jednak, że to nieuczciwe mieszanie ludziom w głowach i nazwanie jego nowej kapeli Wishbone Ash. Przyszedł do mnie kiedyś i spytał czy może nazwać swój zespół Matrin Turner’s Wishbone. Stwierdziłem, że nie ma problemu i to fajnie, że znowu będzie grał. W ostatniej chwili jednak postanowił nazwać grupę Martin Turner’s Wishbone Ash, co spowodowało później sporo zamieszania wśród promotorów, fanów, ponieważ nie wiedzą do końca co otrzymują. Byłoby o wiele bardziej uczciwe, gdyby sygnował ten projekt po prostu swoim własnym nazwiskiem. Ujmijmy to w ten sposób – nie uważam, że te jego praktyki biznesowe są w porządku.
 
Nie ma pośpiechu
 
Wasza ostatnia jak do tej pory płyta studyjna ukazała się w 2007 roku. Dlaczego tak długo każecie swoim fanom czekać na jej następczynię?
Robiliśmy trochę innych rzeczy – wydaliśmy DVD… Nie spieszy nam się specjalnie z nowym albumem, który nawiasem mówiąc jest już prawie gotowy. W międzyczasie nagraliśmy także nowy singiel „Reason To Believe”, który można znaleźć na naszej stronie internetowej wishboneash.com. To dla tych, którzy są bardzo głodni nowej muzyki z naszej strony. Zrobiliśmy też dokument na temat powstawania naszej nowej płyty, który jest już dostępny, więc możecie tam znaleźć taką zajawkę tego co usłyszycie na naszym albumie jeszcze zanim zostanie on wydany. Prawdopodobnie ukaże się jeszcze nasza płyta koncertowa, która została nagrana podczas naszej ostatniej brytyjskiej trasy. Jak widzisz zatem nie próżnowaliśmy, ale jesteśmy tak zajęci koncertowaniem, że dajemy sobie trochę czasu na wydanie nowej studyjnej płyty – nie ma pośpiechu.
 
A jak porównałbyś muzykę, która znajdzie się na waszym najnowszym albumie, do waszego ostatniego dokonania „Power Of Eternity”?
Wydaje mi się, że będzie to płyta bardziej zróżnicowana. Są fragmenty, które przypominają niemal jammowanie, z takim pinkfloydowskim feelingiem. Z drugiej strony znajdą się tam także tzw. radiowe kawałki… Jest też nieco wpływów muzyki celtyckiej, nasz znak firmowy, czyli dwie gitary prowadzące… Ciężko powiedzieć jak porównałbym te dwa albumy do momentu, kiedy najnowszy z nich nie zostanie zakończony, ale te elementy, o których wspomniałem znajdą się tam na pewno.
 
 

Autor: Michał Cierniak/fot. Mateusz Ciepliński

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00