KULTURA:

Mamo, tato, jestem pisarzem

Na okoliczność tego tekstu rozszerzmy definicję pisarza o pismaka. Nawet logika nakazuje, że dziennikarz to też pisarz. Zatem zaczynam nasz program już.

Autorytet to instytucja koszmarnie niewdzięczna. Na dobrą (?) sprawę może nim zostać dla nas każdy, kto się z nami zgadza. Data ważności takiego wyrazu uznania jest co prawda sprawą osobną, tak samo, jak jego wartość. Podobno w dzisiejszych czasach przechodzimy kryzys autorytetów w ogóle – może dlatego, że człowiek nie chce nikogo słuchać? Postawa typu “sam sobie sterem i okrętem” ma swoje plusy, ale wieczna wiara we własne sądy doprowadza nas do momentu, w którym sami sobie z automatu wystawiamy najwyższe noty. Tak rodzi się grafomania.
Nie ma co wykręcać się mądrościami ludowymi. Te przeczą same sobie w takim stopniu, że nie ma sensu roztrząsać, czy o gustach się dyskutuje, czy może jednak nie jest cnotą, że krytyk się nie boi. Najprawdziwszą będzie sentencja najmniej elegancja – o czterech literach i racji. Każdy ma swoją. Wciąż jednak nie ma rozstrzygnięcia w sprawie “pisać, czy nie?”.
W zatrważającej ilości przypadków odpowiedzią jest “nie”. I to “nie” głośne. Z przytupem. Ponoć najwięcej osób chciałoby pisać felietony. Super – felieton to rzecz i ważna, i ciekawa, a sam tytuł – felietonista – to odpowiednik dziennikarskiego Olimpu. Mało kto zadaje sobie trud zrozumienia, dlaczego tak jest. Otóż najczęściej felietonistami są ważni ludzie. I tyle. Felieton jest jedną z najbardziej subiektywnych form – trzeba zatem upewnić się, że pisze je ktoś, kogo zdanie warto poznać. Wyjątkiem jest tekst o czymś. Wtedy nie jest istotne, kto pisze. Jeśli temat jest ciekawy (lub kwestia coraz częstsza: jeśli temat jest), felieton jest jak najbardziej na miejscu. Niestety, najczęściej kończy się na osobistych wynurzeniach, mających na celu rzucenie na piśmie paru marnej jakości dowcipów i zaprezentowanie dyskusyjnej wirtuozerii języka. A że piszemy o własnych odczuciach, to mamy felieton. Jestem felietonistą.
Drugim gatunkiem, którego amatorów w liczbie wielkiej stworzył Internet i łatwość, z jaką moża zostać dziennikarzem (i felietonistą!), jest recenzja. W czasach, gdzie mamy nieograniczony dostęp do tekstów kultury, każdy jest po trosze krytykiem, dając światu znać, jak dobra (lub nie) jest dana książka, płyta, czy potrawa. Często się kończy na opiniach skrajnych, na które zasłużyło niewielu, lub – ponownie – na swoistym literackim onanizmie, gdy piszemy cokolwiek, byleby błysnąć żartem/cierpką opnią/sarkazmem. Sarkazm! To kolejne słowo, które straciło na znaczeniu, bo każdy, tak samo, jak felietonistą i krytykiem, jest też ironistą i zionącą sarkazmem jednostką.
Dochodzimy wreszcie do pisarzy “właściwych” – autorów książek zostawmy w spokoju. Próba charakteru podczas spisania kilkudziesięciu choćby stron powinna oddzielić plewy od ziarna. Autorzy opowiadań, czy – co gorsza – niejasnych, nielogicznych i niepotrzebnych pamiętnikopodobnych zapisów strumienia świadomości czają się na każdym kroku. Wyszli poza swoje blogi, profile facebookowe, by siać antyortograficzny i bezinterpunkcyjny ferment wszędzie, gdzie czuć farbą drukarską. Trwoga.
Zupełnie osobną rzeczą są miłościwie nam tworzący poeci, ale liryka to zbyt płynna materia. Dość mamy problemów z powszechnie uznanymi słabymi poetami, by kłopotać się tymi samozwańczymi. Wnioski? Prawda nas wyzwoli. A tak na poważnie – jeśli ktoś nazywa siebie pisarzem, czy dziennikarzem przed zapisaniem słowa – cóż, ja jestem laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki. Tylko jeszcze nie dostałem nagrody. Pisanie też jest trudne. I jeśli twórczość na papierze (monitorze) zaczniemy od uznania tej prostej prawdy – kto wie, może coś napiszemy.

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00