MUZYKA:

Rurki, syntezatory i folkowe pojękiwania

Na początku głos z offu informuje nas, że z naszym odbiorem nie dzieje się nic złego – wszystko jest w należytym porządku, nie regulować receptorów. Ale dopiero, kiedy „Luv XXX” przeradza się w utwór możemy potwierdzić, że wszystko – dosłownie i w przenośni – gra, a jedno z najbardziej charakterystycznych gardeł w muzyce popularnej wykrzykuje: „hello, hello, hello”…

Nie wierzyłem w ten album, tak, jak nie wierzę we wróżki-zębuszki, obietnice wyborcze i muzyczne powroty (słyszeliście już nowe Soundgarden? Brrr!). Na szczęście duet kompozytorski Tyler-Perry nic sobie z mojej niewiary nie robił i nagrali bardzo dobry album. Dotrzymali obietnicy, którą dziś wycierają sobie usta wszyscy – album naprawdę brzmi świeżo, mimo 14 płyt na koncie. Nie wnieśli nic nowego. Nie wnieśli nic nowego ani do swojego brzmienia, ani wizerunku. „Music From Another Dimension” to mniej, ni więcej, jak ekstrakt ze wszystkiego, co kojarzy się z Aerosmith – jest oczywiście TEN głos, wspierany charakterystycznymi chórkami, są zarówno szybkostrzelne riffy, jak i podniosłe ballady, słowem – jest wszystko, za co można kochać ten zespół.

Najważniejsze utwory? Proszę bardzo. Rozbujane „Legendary Child”, singlowy rock’n’roll „Lover a Lot”, “Street Jesus”, który jasno pokazuje, skąd wzięli się Guns N’Roses, jest też oczywiście typowa dla nich pościelówa ze smyczkami w tle. Ale cóż to jest za utwór! Nie wychodzi z głowy przez tydzień po jednym przesłuchaniu, dzięki czemu łatwo wybaczamy momentami przesadną cukierkowość aranżacji.

Jakoś się utarło, że każda świetna płyta Aerosmith ma ohydną okładkę. Nie inaczej jest z kiczowatym opakowanie „Music From Another Dimension”.W czasach, gdy młodzież w rurkach z przestrachem patrzy na elektryczne gitary, trzymając się swoich syntezatorów, tudzież folkowych pojękiwań, obowiązek dostarczania mocnego, rockowego grania spada na starszyznę. Aerosmith po 11 latach od swego ostatniego studyjnego albumu nagrali płytę dokładnie taką, jak jej tytuł. Jednak z innego wymiaru.

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Na początku głos z offu informuje nas, że z naszym odbiorem nie dzieje się nic złego – wszystko jest w należytym porządku, nie regulować receptorów. Ale dopiero, kiedy „Luv XXX” przeradza się w utwór możemy potwierdzić, że wszystko – dosłownie i w przenośni – gra, a jedno z najbardziej charakterystycznych gardeł w muzyce popularnej wykrzykuje: „hello, hello, hello”…

Nie wierzyłem w ten album, tak, jak nie wierzę we wróżki-zębuszki, obietnice wyborcze i muzyczne powroty (słyszeliście już nowe Soundgarden? Brrr!). Na szczęście duet kompozytorski Tyler-Perry nic sobie z mojej niewiary nie robił i nagrali bardzo dobry album. Dotrzymali obietnicy, którą dziś wycierają sobie usta wszyscy – album naprawdę brzmi świeżo, mimo 14 płyt na koncie. Nie wnieśli nic nowego. Nie wnieśli nic nowego ani do swojego brzmienia, ani wizerunku. „Music From Another Dimension” to mniej, ni więcej, jak ekstrakt ze wszystkiego, co kojarzy się z Aerosmith – jest oczywiście TEN głos, wspierany charakterystycznymi chórkami, są zarówno szybkostrzelne riffy, jak i podniosłe ballady, słowem – jest wszystko, za co można kochać ten zespół.

Najważniejsze utwory? Proszę bardzo. Rozbujane „Legendary Child”, singlowy rock’n’roll „Lover a Lot”, “Street Jesus”, który jasno pokazuje, skąd wzięli się Guns N’Roses, jest też oczywiście typowa dla nich pościelówa ze smyczkami w tle. Ale cóż to jest za utwór! Nie wychodzi z głowy przez tydzień po jednym przesłuchaniu, dzięki czemu łatwo wybaczamy momentami przesadną cukierkowość aranżacji.

Jakoś się utarło, że każda świetna płyta Aerosmith ma ohydną okładkę. Nie inaczej jest z kiczowatym opakowanie „Music From Another Dimension”.W czasach, gdy młodzież w rurkach z przestrachem patrzy na elektryczne gitary, trzymając się swoich syntezatorów, tudzież folkowych pojękiwań, obowiązek dostarczania mocnego, rockowego grania spada na starszyznę. Aerosmith po 11 latach od swego ostatniego studyjnego albumu nagrali płytę dokładnie taką, jak jej tytuł. Jednak z innego wymiaru.

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00