TEATR

Od nadmiaru szczęścia głowa nie boli [RECENZJA]

Komedia „Szczęściarze” – najświeższa premiera Lubuskiego Teatru – pokazuje starą, ale miłą prawdę, że świat kręci się wokół miłości i pieniędzy. Co do „miłości”, Budka Suflera daje prostą radę: „Bo do tanga trzeba dwojga. Zgodnych ciał i chętnych serc”, ale cały kłopot w tym, że piosenka czasem nie przystaje do życia. Ona – Niunia (Anna Stasiak) jest z Wenus, a On – Bolo (Janusz Młyński) z Marsa i chociaż się przyciągają, to równocześnie odpychają. Sęk w tym, że chociaż od lat są razem, to w ogóle się nie znają. 

Magdalena Faron

A pieniądze? Podobno od ich nadmiaru głowa nie boli, ale czy dają szczęście? Czy lepsze jest szczęście w nieszczęściu, czy też nieszczęście w szczęściu? Przyjdźcie, zobaczcie i się sami przekonajcie.

Co zrobić, jeśli miłość już ma swoje lata i trzy dychy z okładem już trwa. Przyzwyczajenie, stały rytm oraz miłe i te mniej miłe rytuały wypełniają godziny mijających dni. Wyrywane kartki z odchudzanego kalendarza bezlitośnie odliczają kolejny rok. Nuda. Żeby nie popaść w stan permanentnej depresji Ona (Anna Stasiak) czyli Niuńcia, strażniczka domowego ogniska a to posprząta cztery kąty, tu miotełką kurze zamiecie, z gracją i sobie znanych powodów poprzestawia meble, ot na przykład lodówkę zamieni miejscami z telewizorem, by ten ostatni w końcu wylądował bliżej łazienki i garderoby. Taka filigranowa osóbka, słaba kobietka, puch marny opiewany przez poetów, a krzepę ma niczym kulturysta na spacerze farmera. Dlaczego? Po co? Lepiej nie pytać, jeśli jest się mężczyzną, lepiej nie narażać się na gniew żony. Niuńcia ma dokładnie wszystko zaplanowane. Rano wyprawia Męża (Janusz Młyński) do pracy: kanapeczki dla niego uszykuje – przecież ciężko haruje, zarabia na życie, utrzymuje skromny dom i ukochaną żonkę i buziaczek w policzek da, pożegnalne „pa, pa” przez okienko, a potem… wolność! Ploteczki z przyjaciółkami, wizyta u kosmetyczki i potajemne spotkanie ze Stefanem. Wszystko pięknie się układa. Bez mielizn, meandrów, zakoli i przeszkód, aż tu nagle… Tajfun, tsunami i kataklizm światowy w jednym. Mąż przechodzi na przyspieszoną emeryturę. I jak tu dalej żyć?!

Bolo marzy o łowieniu ryb i świętym spokoju. Niunia nie wyobraża sobie spędzania całego dnia, godzina po godzinie, z własnym mężem. Bo co zrobić ze wspomnianym Stefanem? Ale to nie jedyne „szczęście” jakie spada na głowy bohaterom tej sztuki. To dopiero przygrywka i przedsmak starannie utkanej intrygi, zwrotów akcji oraz zaskakującej puenty.

Bardzo udanie i zgrabnie splatają się wątki w „Szczęściarzach”, najnowszej premiery. Obyczajowa opowieść z lekką dozą pikanterii toczy się przed oczami widzów na deskach Lubuskiego Teatru, z humorem oddaje gogolowskie credo – „Z czego się śmiejecie? Z siebie się śmiejecie”.

Lecz nie ma w „Szczęściarzach” pomruku gorzkiej satyry i uszczypliwej złośliwości towarzyszącej klasyce dramatu „Rewizor” Gogola. Tadeusz Kuta, autor i reżyser komedii w jednej osobie, zadbał o dobry nastrój. Przede wszystkim nie krzywdzi swych postaci, ich charaktery zlepia z łagodnych śmiesznostek i lekkim piórem komediopisarza wydobywa sytuacje dobrze nam – widzom znane z życia codziennego. Z siebie się śmiejemy, bo nie ma na tym świecie męża, który nie zawoła do swojej żony – „Kochanie, a gdzie schowałaś moją koszulę?” – a ona odpowiada do znudzenia – „Tam, gdzie zawsze!” I nie od dziś wiadomo, że mąż jest głową rodziny, ale szyją żona. Wszyscy to znamy i dlatego się z tego śmiejemy. I wszyscy to kochamy! Kuta doskonale wyczuwa nastroje, bawi się językiem, słownymi skojarzeniami i gagiem sytuacyjnym. Zresztą ten kto nie był na pierwszym przedstawieniu, niech żałuje, bo reżyser miał swój stand up przed spektaklem, skutecznie rozluźniając uroczyście „nadmuchaną” atmosferę premierowej zielonogórskiej publiczności.

Jeszcze tylko wspomnę, że T. Kuta dobrze wie, jak sporządzić komediową miksturę. Pokazana chciwość Biskupa (Jerzy Kaczmarowski) oraz Księdza (Ernest Nita), ich niecne zamiary i próby zastawiania sideł na Niuńcię i Bola, luźno przypominają „Świętoszka” Moliera. Od razu wyprzedzam głosy niezadowolenia tych, którzy mają niemiłe wspomnienia z lat szkolnych. „Szczęściarze” doskonale wpisują się w nasze współczesne życie. A o tym, że coś trąci myszką i zakurzoną lekturą, możecie zapomnieć! Komedia Kuty doskonale bawi. A jak poradzili sobie z tą materią aktorzy?

Role „Szczęściarzy”, sympatycznego małżeństwa zostały powierzone Annie Stasiak i Januszowi Młyńskiemu. Oboje zagrali dobrze, mieszcząc się w stereotypowym wyobrażeniu małżeństwa z długim stażem. Niestety początek sztuki za bardzo przypomina modny stand up i zabrakło swobody w „ogrywaniu” teatralnej przestrzeni. Przez pierwszy kwadrans przed widownią stała para aktorów, która przerzucała się kwestiami, starając się „rozkręcić” widownię. Na szczęście komedie mają to do siebie, że zyskują po wielokrotnym wystawieniu. Dla aktorów oznacza to przyjemność „rozegrania się” i balansowania na cienkiej linii niuansów i swobody, ku radości widzów, którzy po wielokroć będą wracać na ulubiony spektakl, tak jak to ma miejsce w przypadku takich klasyków, jak np. „Mayday”. Interpretacja sceniczna w LT rokuje na przyszłość jeszcze większą porcją rozrywki. Bo czyż nie kryje w sobie jeszcze więcej potencjału i skrzącego się humoru, drobna scenka w wykonaniu Stasiak, gdy dzwoni do przyjaciółki po pomoc i radę albo tłumaczy mężowi, na czym polega różnica między depilacją a pilatesem?

Dobrze wróży „Szczęściarzom” pomysłowa kombinacja postaci. Ksiądz (Ernest Nita), nie ma co ukrywać, gra pierwsze skrzypce, robi to z dużym polotem i brawurą. Ta rola go niesie. Niejedna osoba siedząca na widowni z rozbawieniem odkryła, że ksiądz pod sutanną nosi tylko (!) majtki i depiluje nogi. Mniej przekonująco i z umiarkowanym komizmem Nita wypada w roli Wiceprezesa. Dobrym zabiegiem jest połączenie ról Księdza/Wiceprezesa i Biskupa/Prezesa (Jerzy Kaczmarowski), bo daje to trafne wyobrażenie, że jedni i drudzy niezależnie od pełnionych funkcji społecznych są łasi na pieniądze!

Cały spektakl spina uliczny pieśniarz Aniołek (Marek Sitarski), domokrążca, który próbuje sprzedać swój wykon na trzy piosenki, to znaczy dwie + jedna gratis, czym daje się poznać jako początkujący biznesmen, który niby wie jak zrobić interes, ale przegrywa, bo ma za dobre serce. Te muzyczne intermedia w wykonaniu Sitarskiego dodają spektaklowi swoistego kolorytu, przychylnie przyjmowanego przez rozbawioną publiczność.

Chyba nie będzie dla nikogo zaskoczenia, że koniec tej historii, jak to zwykle w komedii bywa, jest szczęśliwy, i pozostaje mi tylko życzyć wszystkim dobrej zabawy.

„Szczęściarze” Lubuski Teatr, premiera 9 listopada 2019

Autor: Tadeusz Kuta
Reżyseria: Tadeusz Kuta
Muzyka i opracowanie muzyczne: Marek Sitarski
Scenografia i kostiumy: Aleksandra Harasimowicz
Inspicjent: Dobrosława Trębacz

OBSADA:

Niuńcia: Anna Stasiak
Bolo: Janusz Młyński
Prezes, Biskup: Jerzy Kaczmarowski
Wiceprezes, ks. Stefan: Ernest Nita
Pan Aniołek: Marek Sitarski

Magdalena Faron

Sukces “Szczęściarzy” w Lubuskim Teatrze [USŁYSZ TEATR]

Zobacz więcej
Back to top button
0:00
0:00