KULTURA:

Zapłata czy wyrazy wdzięczności

Nasz kraj obiegła wiadomość o noworodku sprzedanym przez matkę małżeństwu, mieszkającemu w Wielkiej Brytanii. Absolutna sensacja, oburzający news: kobieta sprzedaje własne dziecko za 2 tys. złotych, albo: małżeństwo kupuje dziecko aby je wywieźć za granicę. I sypią się gromy, na matkę, na tych ludzi, i oskarżenia o handel, o niemoralność, o to, jak oni mogli itd., itp.

I nikt nie może zrozumieć, że za takie grosze matka sprzedała własne dziecko. Nikt nie może zrozumieć, bo to niemożliwe. Bo może to rzeczywiście, jak twierdzi matka, nie była transakcja handlowa. Dla mnie, to nie było sprzedanie tylko oddanie, i to nie było kupienie tylko wyraz wdzięczności.

Skąd my to znamy: nie płacą, tylko okazują wdzięczność, nie biorą, tylko przyjmują wyrazy wdzięczności.

Zapłata czy wdzięczność?

Niedawno przetoczyła się przez Polskę dyskusja na temat dawania i przyjmowania wyrazów wdzięczności w relacjach pacjent-lekarz. A skończyła się ona uznaniem, że nie ma nic złego w okazywaniu przez ludzi swojej wdzięczności lekarzom za to, że odmieniają ich życie. Odmieniają in plus. Padały argumenty, prawie wyłącznie „za". Że człowiek powinien mieć prawo „podziękować", że czuje się wtedy o wiele lepiej, wiedząc i wierząc, że jego szacunek i wdzięczność dla pana/pani doktor został przez tego pana/ panią doktor przyjęty, dostrzeżony i doceniony. Człowiek jest tak skonstruowany, że będąc z kimś w jakiejś relacji, ważnej dla niego relacji, chce aby ten ktoś wiedział kim on jest i co do tej relacji wnosi.

Policja i prokuratura w Mogilnie nie przyjmuje do wiadomości tego, że za przekazaniem dziecka obcym ludziom przez matkę, nie chodziło o transakcję handlową. Tymczasem dla mnie, ktoś, kto miałby na celu sprzedanie dzieciaka, miałby przed sobą interes życia. Nawet najpodlejszy degenerat, nikczemnik, pozbawiony ludzkich uczuć lump, mógłby zarobić tyle kasy, że w swoim szaleńczym konsumowaniu cudownego zarobku, prędzej by zszedł z tego świata, niż wydał wszystko. A czy matka sprzedająca „swoją krew", nie pomyślałaby o tym jak najlepszej przyszłości dla pięciorga swoich, wychowywanych już dzieci? O jakichś komputerach, meblach, zabezpieczeniu na jakąś przewidywalną przyszłość? Tym bardziej osoba, w miarę swych możliwości, dobrze opiekująca się swoimi pociechami. Tak przynajmniej twierdzą wszyscy, łącznie z opieką społeczną. Według policji i prokuratury, nie. Po prostu, chciała wyciągnąć 2 tys. złotych.

Złamano prawo

Aby dziecko oddać bez jakichś dodatkowych komplikacji, trójka zainteresowanych, czyli matka i przyszli rodzice, postanowili wprowadzić w błąd Urząd Stanu Cywilnego w Mogilnie. Po prostu, stwierdzili, że ów przyszły rodzic jest biologicznym ojcem dziecka. To kłamstwo i za to trzeba ponieść karę. Chociaż… ileż to kobiet podaje w urzędzie nazwisko ojca, który niekoniecznie jest ojcem? A potem usilnie poszukuje „prawdziwego" ojca? Tyle, że dzieje się tak zawsze (może prawie zawsze) z jakichś niskich pobudek. Czy to z chęci zemsty, czy pokazania czyje będzie na wierzchu, czy wręcz z powodów finansowych. Aż się prosi, żeby przypomniał się tutaj przykład pewnej działaczki partyjnej, która przestała być działaczka i wśród działaczy szukała ojca swojej córki. I nie znalazła, a jedyny pożytek był taki, że wszyscy zobaczyli, jak to ostro się tam działało.

Nigdy jeszcze nie słyszałem, żeby jakąś kobietę ukarano za to, że wskazała nieprawdziwego ojca. Nigdy też nie słyszałem, żeby ją pytano dlaczego wskazała akurat tego kogoś. Tak więc, chociaż uważam, że na upartego można by tych ludzi ukarać, nie sadze,żeby kara była zbyt dotkliwa. No…, chyba że oskarżenie dotyczyłoby handlu dzieckiem. A przy takim rozdmuchaniu sprawy przez media, mam ogromne obawy, że tak się właśnie stanie. No i w końcu, nie mogę zrozumieć dlaczego nikt nie bierze pod uwagę sprawy najważniejszej: dobra tego dziecka. Czasem łamane jest prawo w imię wyższych celów. Czy dziwilibyśmy się, gdyby jakiś samochód pędził na łeb, na szyję, łamiąc po drodze wszystkie, możliwe przepisy drogowe z powodu przewożenia do szpitala rodzącej kobiety, albo konającego?

Jedni mogą, drugim nie wolno

Znowu się okazuje, że stare powiedzenia, przysłowia i cytaty są kopalnią mądrości, tak kiedyś jak i dziś. Choćby takie: „Nie tobie smrodzie, co mnie, Wojewodzie". Jak bowiem ocenić zjawisko, które będąc normą dla jednej grupy ludzi, dla innych jest zabronione, zagrożone karą. Chodzi oczywiście o gratyfikacje, okazywanie wdzięczności. Najciekawsze jest to, że okazujemy wdzięczność (materialną) tym, którzy najzwyczajniej w świecie wykonują swoje obowiązki. Choćby lekarze. Ratowanie życia, to jest jego zawód. Tego się uczył, za to otrzymuje wypłatę.

Tymczasem uratowanie życia przez lekarza traktujemy jako coś niezwykłego, nadludzkiego wręcz. I za swój psi obowiązek uważamy konieczność specjalnego podziękowania. Wartościowego podziękowania. No bo przecież, myślimy, mógł tam, na stole operacyjnym zabić naszą żonę, nasze dziecko. Ale on jest taki dobry, taki cudowny i współczujący, że nie tylko tego nie zrobił, ale jeszcze pomógł, spowodował uzdrowienie, albo przynajmniej się starał. Lekarz musi przyjąć nasz prezent, bo inaczej, będzie to mocno podejrzane. I poczujemy się jak zbity pies.

Ciekawy jestem, co by się stało, gdyby ktoś chciał tak wynagrodzić policjanta, który uratował bezradnego mężczyznę, aresztując katującego go młodego osiłka. To absolutnie niemożliwe, jeśli oczywiście policjant jest uczciwy. Uczciwy lekarz może przyjąć, uczciwy policjant, nie. To samo urzędnicy. Nie mogą.

Są też zawody, których funkcjonowania bez dodatkowych „opłat" po prostu sobie nie sposób wyobrazić. Taksówkarze, listonosze, kelnerzy, itd. Wszyscy o tym wiemy, akceptujemy i przechodzimy nad tym do porządku.

A wracając do naszego dziecka: może w imię wyższego dobra można by przystawić wszystkie potrzebne pieczątki, powypisywać papiery, umorzyć tym ludziom postępowanie karne i w ten sposób przyczynić się do odmienionego, lepszego losu tego dziecka? Może tym, od których to zależy przyjęliby podziękowania od tych ludzi w formie kawy, czekolady albo bomboniery?

Nie do wiary jak ci, którzy nami rządzą, którzy są władni aby ulżyć naszemu życiu, albo zamienić je w ciągła mękę, walkę z wiatrakami, którzy są w stanie uszanować albo zdeptać naszą godność, traktują nas, zwykłych, szarych, będących dla nich tylko liczbami, świstkami papieru, teczkami, ludzi. Zawsze jesteśmy najpierw potencjalnymi przestępcami Zawsze najpewniej chcemy innych oszukać. Okraść, wyłudzić, itd. I dopiero kiedy udowodnimy, że nie jesteśmy wielbłądami, usłyszymy, albo i nie, przepraszam. Autor: interia360.pl / Andrzej Śliżewski

Zobacz więcej
Back to top button
0:00
0:00