KULTURA:

Szczęście? Za sałatą!

Nie był to też sposób na pierogi bez ciasta, krokiety bez farszu ani hot-doga bez parówki, lecz na kęs radości, czyli nuggetsy z kurczaka bez kurczaka. Podczas gdy zastanawiałam się nad tym, czy gdyby Katarzyna Herman reklamowała domy, próbowałaby zachęcić do kupna willi z basenem bez basenu, mama zapytała, co chciałabym na obiad. Odpowiedziałam: nuggetsy!
    Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że znalezienie w sklepach prostokątnej saszetki będzie takim problemem. Kilka marketów w pobliżu mojego domu się nie wykazało. Panie w osiedlowych sklepikach też nie. Reklamy na nas wpływają w sposób, którego jednoznacznie nie da się określić. Potrafią zdenerwować, rozśmieszyć, zachęcić. Chociaż z tym ostatnim różnie bywa. Zapewne ich największą wadą jest to, że często na długo przerywają nasze ulubione programy. Szkoda, że nie są jak Toffifee, że ich nie lubią wszyscy. Jednak nieważne, czy reklamy się lubi, uwielbia, kocha czy nienawidzi. Nieważne, czy kieruje się sercem czy rozumem. Oglądać trzeba. Z rozpędu.
    Chcąc oderwać się od telewizji  i zapewnień prezentera Mango, umówiłam się na spotkanie z przyjaciółką.
    Idę deptakiem. Po lewej stronie wielka wyprz. Po drugiej codziennie niskie ceny. Gdzieś tam w oddali coś nie dla idiotów. Oo. Szkoła, w której codziennie niskie (o)ceny. W końcu spotykam Zuzę. Na dworze zimno. My głodne. Poszłyśmy na pizzę. Najpierw zamówiłyśmy po Sprite’cie. Bo  pragnienie nie ma szans. Później dwie pizzy, które były prawie dobre . Ale prawie robi wielką różnicę. Smakowały tak, jakby nie użyto przypraw, które inspirują.
    Z pizzerii wyszłyśmy nienajedzone i niezadowolone. – A może frytki do tego? Nie może, lecz na pewno. Później fryzjer na poprawienie humoru. Kilka chwil i moje włosy były jakby wypełnione balonikami powietrza, które je unoszą. Niby było wszystko dobrze, ale czułam się trochę niewyraźnie. Pożegnałam się z Zuzą i poszłam do domu. Do domu z pomysłem. Wzięłam rutinoscorbin, ale przed tym nie przeczytałam ulotki ani nie skonsultowałam się z lekarzem lub farmaceutą. Weszłam pod kołdrę, zjadłam pół czekolady, której świstak nie zawinął  w sreberko, Snickersa, bo głodna nie jestem sobą, później M&M’sy, które lecą w kulki i podziękowałam, że jestem tu, ssąc  Merci. Chwilę się pouczyłam. Aż nastał czas na przerwę. Czas na KitKat. Poczułam, że jestem bohaterką w swoim domu. Kilka godzin i dopadł mnie mały głód. A Danio stał za sałatą. Wieczorem przyszła sąsiadka, pani Ketoprom, to znaczy pani Basia, bo chciała pożyczyć cukier, przy okazji wypiła Red Bulla, który dodał jej skrzydeł. Z góry dochodziły głosy pani Goździkowej. – O nie, cała łazienka zalana. – Zabieram pralkę do naprawy. – Ale ja mam pranie! Takie rzeczy tylko w Erze.
 

Autor: Karina Ostapiuk

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00