MUZYKA:

Zalef(sic!) [WYWIAD]

Krzysiek po dziesięciu latach powrócił z autorskim projektem. Wydawałoby się, że przez ten czas zniknął z przemysłu muzycznego, ale tak naprawdę wciąż w nim uczestniczył. Jest członkiem zespołu Muchy, który w tym roku obchodzi swoje dziesięciolecie i wydał fantastyczny krążek ,,Karma Market”. Ponadto Zalef wielokrotnie stał na scenie z innymi grupami oraz wokalistami tworząc dla nich akompaniament. Z muzyką nigdy się nie rozstał i nie zamierza. W październiku odwiedził Zieloną Górę w Hydrozagadce.

– Cześć Zalef! Może na początek przyznamy się, że ja w sierpniu skończyłam 18 lat, a Ty 30. U Ciebie jakieś głębsze przemyślenia, a może nawet przerażenie? Czy to już ten etap, kiedy sprzedają Ci fajki bez dowodu i nie mylą z szesnastolatkiem?

– Jeszcze miesiąc temu spytali mnie o dowód jak kupowałem szlugi… Trzydziestka, to chyba magiczna granica, bo świeżo minęła, a już wydarzyło się szereg rzeczy, które zmieniły moje życie. Jednak, to tylko formalna granica. Wiadomo, że już nie można być dziecinnym. Wiek to kwestia ducha i nastawienia do życia. Ja mam zamiar być osiemnastolatkiem do śmierci.

– Jesteś takim przesiąkaczem – Zeligiem. Czym przesiąknięty przejechałeś do nas?

– Wczoraj graliśmy z chłopakami na dziesięcioleciu Much, więc przesiąknięty jestem atmosferą świętowania. Również refleksja, że do tej branży wszedłem dziesięć lat temu, więc melancholijno – wspomnieniowy nastrój z mocnym parciem na przód. Pracuję mocno już nad kolejną płytą. Mam już część gotowych piosenek i planujemy sesję, aby singiel ukazał się jeszcze w tym roku, a płyta wyszła wczesną wiosną.

– No właśnie, w zeszłym roku mówiłeś, że zamierzacie teraz ciągle wydawać płyty.

– Tak, ale jak zwykle trochę się po drodze wydarzyło. W wakacje grałem sporo koncertów zarówno ze swoim zespołem jak i z Brodką, a jeszcze w międzyczasie była trasa z Męskie Granie Orkiestrą. W tej chwili gramy już regularne próby i nowe piosenki, więc jeszcze w październiku chcemy wejść do studia i zacząć nagrywać.

– Na nowej płycie piosenki też będą tak różnorodne jak na Zeligu?

– Myślę, że tak. Jest parę przebojowych melodii. Oczywiście w naszym języku znaczy to co innego niż w języku dyrektorów programowych komercyjnych stacji. Piosenki będą myślę bardziej komunikatywne, ale parę wykrętów też na pewno zostawimy.

– A od Ciebie czym można przesiąknąć?

– Na pewno radością z grania i miłością do muzyki. Oczywiście czasami jak każdy mam gorszy dzień i wtedy zatruwam wszystkich jęczeniem i marudzeniem. Staram się tego unikać, bo nikt nie lubi mieć wokół siebie marud. Jeżeli miałbym szukać pozytywnych cech, to właśnie radość z grania. Muzyka według mnie jest najsilniejszym narkotykiem i nawet na ostatnich nogach jak się wchodzi na scenę, to przy pierwszych taktach adrenalina dźwiga cały organizm.

– Męskie Granie też Cię tak mocno wciągnęło?

– Byłem dość mocno zaangażowany. Było siedem koncertów pod szyldem MG, w ramach których zagrałem cztery koncerty z Brodką, siedem z kapelą Męskie Granie Orkiestra pod wodzą Smolika i jeden własny, Zalewski. Na pewno było to bardzo dobre doświadczenie, bo znowu miałem okazję znaleźć się w innym zestawie ludzkim. Wiesz, od tego podpatrzę jeden riff na gitarze, ta tamtego parę knyfów na vibrafonie i tak dalej. Poza tym cześć z tej ekipy, to moi znajomi z którymi grałem w różnych składach, a do tej pory nie było okazji by wystąpić na jednej scenie pod jednym szyldem.

– A skąd wybór na Męskie Granie piosenki ,,Nim wstanie dzień”?

– Nie byłem odpowiedzialny za wybór repertuaru. Pomysł był taki, aby głównie pokazać polskie piosenki z lat 80’. Oprócz tego znalazł się ten numer nieco starszej daty, bo to jest bardzo ładna piosenka.

– Masz rację, ja cały czas tego słucham odkąd weszła w eter.

– To znakomity numer. Tę piosenkę grałem przez parę lat z Kasią Nosowską na vibrafonie przy projekcie Nosowska- Osiecka. Kaśka śpiewa ten numer rewelacyjnie, moje wykonanie nie ma podejścia. Tak czy owak z tą piosenką czuję się związany.

–  Zelig to taka dosyć psychodeliczna płyta, która mocno zakorzenia się w umyśle, ale do tej pory wszyscy chyba są zdrowi. Prawda? U Ciebie też wszystko okej?

– Powiedzmy. Żeby muzykę traktować na serio, nie jako hobby, tylko uprawiać ją jako zawód, to trzeba być trochę wariatem i mieć nierówno pod sufitem.

– Ale i tak wszedłeś do tego zawodu z pokorą.

– No tak, ale jak masz trzydzieści lat i nadal w małych klubach targasz graty i jarasz się, że niesiesz kawałek rockowej energii, to trzeba mieć nierówno pod sufitem. Taka moja droga. Taki jestem. Nie mógłbym być teraz kwiaciarzem, czy bankierem.

I bardzo dobrze! A udało się w końcu komuś sklasyfikować Zeliga? Przy wydawaniu płyty mówiłeś, że teraz czekasz na propozycje od dziennikarzy, co to za gatunek.

– Nie spotkałem się jeszcze. Power metal-disco relax. Tak naprawdę jest to rockowa płyta. Nie zamykam się na żaden gatunek muzyczny, ale ze względu na klasyczny rockowy skład i moją „zatokową” barwę głosu zawsze będzie około rockowe.

– Masz jakieś marzenie muzyczne, cel do którego dążysz? Czy raczej spontanicznie?

– Chciałbym robić evergreeny, piosenki, które będą wzruszać ludzi przez lata. Co prawda jak się wszechświat skurczy, to i po Szekspirze nic nie zostanie, ale trudno się pozbyć potrzeby bycia nieśmiertelnym w jakiś sposób.

 – Tobie przez co ostatnio przyklejała się krew do żył?

– Przez złą dietę i kłótnie gęstnieje atmosfera.

– Na co dzień też jesteś takim zwierzęciem scenicznym?

– Podobno mi się zdarza. Ja to traktuję jako objaw braku profesjonalizmu. Muzyk tak jak aktor powinien umieć wyzwolić emocje na zawołanie. Oczywiście najczęściej jest tak, że muzyka mnie ponosi i jest masakra. Bywa i tak, że jest gorszy dzień, czapa na głowie i dobry Boże nie pomoże. Wtedy jestem raczej zwierzątkiem, albo mopsem scenicznym co najwyżej. Mam nadzieję, że dzisiaj też uda nam się tak zakręcić, że zejdziemy całkowicie spoceni i zmęczeni ze sceny.

– Na koncertach wolisz dobierać się słuchaczom do gardeł/uszy w pojedynkę, czy raczej w stadzie, zespole?

–  Zdecydowanie wolę grać w zespole. Wtedy mnoży się tę energię przez ludzi w zespole i wzajemnie nakręca. Jak jest dobra energia, to wystarczy, że spojrzysz w oczy koledze obok i od razu jest dwa razy mocniej. Pewnie satysfakcja jest większa jeżeli samemu uda się złapać ludzi. Mimo wszystko mam większą frajdę, kiedy wspiera mnie gruby sound zespołu.

– A Ty ,,czego najbardziej się boisz”?

– Oprócz tego, że ,,przeciętności lękam się w chuj”? Uciekającego czasu, tego by plany zamieniały się w projekty. Uciekających lat i przyspieszającego zegarka. Boję się, bym nie obudził się z ręką w nocniku, że na wszystko jest już za późno, a mogłem tyle zrobić, a teraz  jestem stary i wokół mnie pielęgniary. Lęki popularne. Na pewno nie chciałbym być przeciętny. Wolę zrobić spektakularny błąd, który mnie naprowadzi na właściwą ścieżkę niż trzymać się bezpiecznego środka.

– Co Cię nastraja lub kto?

– Ray Charles. Zawsze jak mam jakąś zapaść to włączam ,,What’d I say”. Momentalnie od razu jest lepiej. Z najgorszego doła Ray Charles potrafi mnie wyprowadzić.

– A masz takie wrażenie, że jesteś nie z tej epoki, nie z tego wieku i chciałbyś się cofnąć?

– Jasne. Jak byłem mały strasznie chciałem być muszkieterem i żałowałem, że nie urodziłem się w siedemnastowiecznej Francji. Serio. Strasznie płakałem, że nie jeżdżę na koniu i że nie mam szpady. To był dla mnie ból. A jak teraz sobie jęczę ,,O tempora! O mores!” to żałuję, że nie urodziłem się przynajmniej trzydzieści lat temu i bardziej w lewo na mapie.

– W czasach rock n’ rolla?

– Tak, w złotych latach kiedy pionierzy kuli żelazo. Takie tęsknoty najlepiej chyba spointował Woody Allen w filmie ,,O północy w Paryżu”. Światowy film, polecam.

– Wciąż nienawidzisz Internetu?

– Nienawiść zazwyczaj bierze się z niezrozumienia. Wiadomo, że Internet ułatwia życie, ale jest wyzwaniem. Pewnie jakbym urodził się trzydzieści lat później, to bym żałował, że nie urodziłem się w tych czasach, kiedy byli pionierzy Internetu, a on dopiero raczkował i wtedy można było robić karierę. Łatwo ogłupieć w tym nawale informacji. Trudno jest skupić się, by coś Cię naprawdę zaciekawiło. Trudno jest słuchać całej płyty jeszcze raz i jeszcze raz w nią wejść. Z drugiej strony, każdy chłopak, który ma gitarę akustyczną i laptopa w domu, może zawojować świat z pozycji małego pokoju. Nie potrzebuje on do tego dużej wytwórni i stacji radiowych. W moim przypadku trzeba zmienić podejście i zacząć zastanawiać się jak go wykorzystać.

– Będziesz wykorzystywał?

– Mam taki plan. Może wezmę korepetycje z Internetu. Albo weźmiemy następnego członku zespołu, jakiegoś geeka internetowego.

– Jest  coś o czym byś nigdy nie zaśpiewał?

– To chyba nie jest kwestia tematu, a sposobu w jaki go podasz. Nie sądzę, aby były tematy, o których bym nie zaśpiewał.

Autor: Agnieszka Kowalska

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00