MUZYKA:

Teatr jednego Brytyjczyka

O tym brytyjskim artyście zrobiło się w naszym kraju głośno za sprawą reklamy pewnej sieci komórkowej, w której został wykorzystany jego utwór. Podczas koncertu w 4 Różach nie zabrzmiał ten kawałek, ale po kolei. Bardzo pozytywnie zaskoczyła frekwencja na występie muzyka, który bądź co bądź jest jeszcze słabo znany w naszym kraju. Wszystkie stoliki były zajęte, a kilka osób stało sobie dodatkowo w kątach sali, w której odbywał się występ. Po kwadransowym poślizgu na scenę wszedł James Harries, który już od pierwszych minut kupił publiczność swoją miksturą folku, bluesa i alt country. Set koncertowy był dość zróżnicowany, mimo że kawałki wykonywane były tylko za pomocą głosu i gitary. Mieliśmy jednak kompozycje bardzo nastrojowe, delikatne, wprowadzające wręcz oniryczny klimat. Harries pokazał jednak, że jego twórczość ma także pazur, wykonując także numery żywsze, przypominające momentami muzykę Toma Waitsa. Na wyróżnienie zasługuje również głos Brytyjczyka, a raczej to, w jaki sposób go używał. Świetna barwa to jedno, ale perfekcyjne modulowanie wokalem wydobyło z prezentowanych piosenek to co najlepsze.
 
Muzyk przez cały koncert wyglądał na nieco zblazowanego, ale to tylko dodawało uroku jego występowi. Okazało się także, że nasz bohater jest bardzo sprawnym konferansjerem. Od czasu do czasu wtrącał między utworami anegdotki, które dotyczyły wykonywanych piosenek, albo innych ciekawych rzeczy. Opowiedziane jakby od niechcenia, ale wprawiające publikę w bardzo dobry humor. Warto też dodać, że zgromadzeni w klubie wykazali się całkiem dobrą znajomością języka angielskiego, gdyż niekiedy dali się Jamesowi wciągnąć w rozmowę. Najbardziej niesamowitą rzeczą podczas występu Brytyjczyka było to, że kiedy grał swoje piosenki cała sala słuchała w skupieniu. Niemal wcale nie było rozmów czy innych szmerów. Widać było, że ci ludzie przyszli do 4 Róż po to, by posłuchać muzyki. Muzyki bardzo dobrej i czarującej.
 
Set Jamesa Harriesa trwał niemal dwie godziny. Na początku artysta mówił, że będzie on podzielony na dwie części, ale grał jednak ciągle bez dłuższych przerw. Dał się także namówić na bisy i podczas nich udało mu się skłonić publiczność do śpiewania. Jak wyszło? Bardzo sympatycznie i rozrywkowo, gdyż nucenie mieszało się ze śmiechem. James wyglądał jednak na zadowolonego z tego wykonania, a zgromadzeni także zdawali się bawić przednio. Wszak mieli podczas tego wieczoru świetnego i charyzmatycznego wodzireja jakim niewątpliwie jest James Harries.
 

Autor: Michał Cierniak/fot. Grzegorz Koprowicz

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00