MUZYKA:

Seven Festival 2011 – dzień drugi

Ciekawy festiwal to przede wszystkim muzyka. 8 lipca naznaczony był niezwykłą różnorodnością na scenie. Ten dzień otworzył warszawski zespół Made Of Hate. Chłopaki nie przebierali w środkach i zaserwowali węgorzewskiej publiczności melodyjny death metal na światowym poziomie. Było szybko, ciężko i brutalnie jednak pora (przed zmrokiem) nie sprzyjała takiej muzyce i pod sceną znajdowało się tylko kilkadziesiąt osób. Pomimo tego koncert należy uznać za udany.

Kilka chwil później nastąpiła diametralna zmiana gatunkowa. Mieszanka energetycznego funku, disco, rocka i eksperymentów muzyczno – scenicznych, czyli niezawodny Łąki Łan. Zespół był w fantastycznej formie i udało mu się porwać tłum do wspólnej zabawy a trzeba zaznaczyć, że chłopaki wiedzą jak rozerwać publikę. Nie zabrakło rzucania cukierkami, kwiatami, dzikich tańców z niedźwiedziem polarnym (!) i rubasznej konferansjerki. Pomimo dużego stężenia absurdu na scenie żaden z muzyków nie zapominał o profesjonalnym graniu. Cały występ opierał się na muzyce z dwóch do tej pory wydanych przez Łąki albumów. Miłą niespodzianką było wykonanie przez zespół utworu „Jump” rozsławionego w latach 90-tych przez zapomnianą kapelę Kriss Kross. Koncert trwał tylko godzinę i aż żal było żegnać się z Łanami. Na szczęście dali się namówić na jeszcze jednego bisa ku radości zebranej pod sceną społeczności. Będę czekał z utęsknieniem na grudniowy koncert Łąki Łan w Kawonie. Perfekcyjne show pod każdym względem i na pewno najlepszy koncert tego dnia!

Kilka minut później na scenie nastąpiła kolejna zmiana. Tym razem klasyczny punk rock zagościł w Węgorzewie. Kultowy, legendarny i wciąż w formie Dezerter przywitał się z publicznością i już po pierwszym numerze wiadomo było, że dla nich czas się zatrzymał. Pomimo 20 letniego stażu wciąż robią oszałamiające wrażenie. Bezpardonowy punk ma jednak swoje minusy i po 15-20 minutach można było się po prostu znudzić. Panowie nie zamierzali jednak ani zwalniać ani kombinować i parli cały czas do przodu. Tłum pod sceną szalał, Robert Matera (gitara, śpiew) wyglądał na zadowolonego, wszystko było na swoim miejscu. Jeśli chodzi o muzykę to po prostu kwestia gustu. Set składał się z największych przebojów Dezertera ale nie zabrakło też kawałków z ostatniego krążka „Prawo do bycia idiotą”.

Kilka chwil na zmianę sprzętu, dostrojenie i już mogliśmy zobaczyć na scenie Grabaża a to znak, że gra zespół Strachy na Lachy. Zrobiło się nieco ciszej, bardziej klimatycznie i poetycko. Lider ostrzegł jednak wszystkich, że program jaki przygotowali na ten wieczór nazywa się „Upadek” co oznacza praktyczny brak przebojów. Z długiej listy hitów jakie Strachy wygenerowały w trakcie swojej kariery zagrali tylko „Twoje oczy lubią mnie”. Publiczność nie była zbytnio zachwycona takim podejściem do grania przez co zabawa trochę ostygła pod sceną. Sam Grabaż sprawiał wrażenie dość znudzonego i nie przykładał się do swojej roli. Kontakt z tłumem był naprawdę słaby. Taki był też cały występ. Nudny, monotonny i pozbawiony jakiejkolwiek finezji. Wstyd i hańba i nie jest to tylko moja opinia. Za dowód niech wystarczy fakt, że nikt nawet nie próbował Strachów wyciągnąć na bis.

Na szczęście wszystko zmieniło się 20 minut później.  Kiedy na scenie pojawił się zespół Pro-Pain wszyscy doskonale wiedzieli czego się spodziewać przez następne 2 godziny. Panowie z USA są absolutnymi profesjonalistami i wiedzą dokładnie co mają robić na scenie. Było niezwykle ciężko, brutalnie i momentami naprawdę szybko. Energia jaka wytworzyła się między zespołem a tłumem była wręcz niesamowita. Wystarczył jeden ruch ręką Gary’ego Meskila (bas, wokal) i publiczność węgorzewska była w powietrzu. Muzyka Pro-Pain to bezpardonowy hardcore, który nie bierze jeńców. Jedni to czują, drudzy niekoniecznie. Ze świecą jednak można było szukać ludzi, którym „nóżka” nie tupała. Głównym trzonem występu był materiał z albumu „Foul Taste Of Freedom”, który zagrali w całości z okazji obchodów 20-tych urodzin a późniejszą cześć setu wypełniło prawdziwe „the best of”.

Drugi dzień Seven Festival w Węgorzewie frekwencyjnie daleki był od ideału. Niemniej publiczność zebrana bawiła się rewelacyjnie i przede wszystkim bezpiecznie. Organizacyjnie ciężko cokolwiek wytknąć więc nie szukając dziury w całym idę poczynić przygotowania do dnia trzeciego.

Autor: Paweł Hekman

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00