MUZYKA:

Seven Festival 2011 – dzień czwarty

Zaczęło się bardzo obiecująco. Wszyscy bowiem wiedzą, że koncerty Lao Che wypadają co najmniej dobrze. Nie inaczej było i tym razem. Zespół przygotował całą masę hitów. Usłyszeliśmy m.in. „Hydropiekłowstąpienie”, zupełnie niespodziewany cover Siekiery „Ludzie Wschodu” oraz songi prosto z „Powstania Warszawskiego”. Widać było, że chłopaki są w formie i naprawdę dobrze się bawią. Modyfikowali często aranżacje przez co można było odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z zupełnie nowymi numerami. Koncertowo bawiła się również publiczność dzięki czemu wszyscy zapomnieli o porze, w której przyszło grać Lao Che (godzina 19:00).
 
Kolejny zespół Chemia miał arcytrudne zadanie grania po tak świetnym poprzedniku. Ekipa z Warszawy nie miała jednak innego wyjścia i musiała dać z siebie wszystko. Nie wiem ile dokładnie włożyli wysiłku w ten koncert ale jeśli to było ich maximum to mogę śmiało powiedzieć – porażka. Klasyczne rockowe piosenki zupełnie nie przekonały zarówno mnie jak i festiwalowiczów. Pod sceną zrobiło się naprawdę pusto. Może w innych warunkach i bez tak dobrego „supportu” wypadliby lepiej.
 
Następnym punktem programu było wyłonienie najlepszego zespołu w konkursie debiutantów, który odbywał się przez cały czas trwania festiwalu na małej scenie. Jednogłośnie zwyciężył litewski band Freaks On Floor. Poza zdobyciem tytułu najlepszego zespołu, śmiało można mówić o największym zaskoczeniu w Węgorzewie (pozytywnym rzecz jasna). Kapela w nagrodę (poza pieniędzmi i gadżetami od sponsorów oczywiście) zaprezentowała krótki set na głównej scenie i ze świecą można było szukać człowieka, który nie był pod wrażeniem. Totalne wariactwo na scenie, mieszanka dźwięków rodem z Red Hot Chilli Peppers czy Incubus i bardzo duża dawka energii, to ich recepta na sukces i na pewno będę wypatrywał Freaks On Floor w przyszłości.
 
W okolicach 21:30 na scenie zaczęła się montować największa zagadka węgorzewskiego festiwalu – zespół Cochise z Pawłem Małaszyńskim na czele. Muzycznie, koncert oscylował w klimatach około grunge’owych i hard rockowych. Na set złożyły się głównie autorskie kawałki ale nie zabrakło też coverów. Pierwszym i o dziwo całkiem zgrabnie zaprezentowanym był „Five to one” zespołu The Doors. Jako drugi pojawił się utwór Danziga „Lick the blood of my hands” i tutaj zdecydowanie poniosło wokalistę, który ubzdurał sobie, że faktycznie ma na imię Glenn. Cały występ do najgorszych nie należał ale na kolana również nie powalił. Momentami irytował głos Pawła ale poza tym był to zupełnie przeciętny, niczym nie wyróżniający się koncert.
 
Na przedostatni zespół czekała przede wszystkim męska część publiczności. Na scenie pojawiło się 5 pięknych i kuso ubranych dziewczyn prosto z Finlandii, czyli Indica. Pomimo całego uroku, którego nie można im odmówić i słodyczy jak określił to ktoś w tłumie, naprawdę ciężko się tego słuchało. Muzycznie wszystko było po prostu nijakie i miałkie. To tak jakby w kreskówkach Disneya nagle zaczął pojawiać się metal, który można puszczać dzieciom do lat 13. Żeby nie być już tak bezlitosnym muszę przyznać, że cover „Wuthering Heights” Kate Bush wyszedł im całkiem przyzwoicie ale być może jest to po prostu tak dobry numer i ciężko go sknocić. Całą resztę przemilczmy z grzeczności.
 
Na początku wspomniałem, że tego dnia padł rekord frekwencyjny na Seven Festival. Wszystko za sprawą zespołu Kult. Kiedy tylko na scenie pojawił się Kazik Staszewski wraz ze swoją świtą zrobiło się naprawdę ciasno i tłoczno. Niemniej każdy był w pełni usatysfakcjonowany tym co zobaczył i usłyszał. Koncert wypełniły wszystkie największe hity, a że panowie mają ich wiele to występ zakończył się w okolicach godziny 3! Oczywiście nikt nie narzekał, wręcz przeciwnie. Wystarczy wspomnieć o bisach, na które złożyły się takie szlagiery jak obowiązkowa „Polska”, „Konsument”, „Wolność”, „Arahia” czy chóralnie odśpiewani „Sowieci” na dobranoc. Trzeba też pamiętać, że był to jedyny koncert Kultu w sezonie letnim i zespół zrobił wyjątek pierwszy od lat grając właśnie w Węgorzewie. Kazik był tego wieczora w wybornej wręcz dyspozycji i często zagadywał do rozanielonej publiczności. Jako ciekawostkę dodam, że w tłumie, w trakcie koncertu spotkać można było Tomka Kłaptocza (wokalista zespołu Buldog) oraz Pawła Małaszyńskiego z małżonką, a nawet dziewczyny z zespołu Indica, obserwujących legendę polskiego rocka w akcji.
 
4 dni festiwalu każdemu kogo spytałem upłynęły niezwykle szybko. Niewielu było również malkontentów, choć temat przesadnie oddalonego pola namiotowego powracał nie przerwanie i jeśli ten mankament zostanie naprawiony to ciężko będzie się przyczepić do czegokolwiek w przyszłym roku. Organizatorzy mówili, że sprzedaż karnetów na Seven Festival 2011 nieco spadła ale mam nadzieję, ze przyszły rok przyniesie zmiany i kolejne gwiazdy zagoszczą w Węgorzewie po raz 19. Nie pozostaje mi nic innego jak napisać – do zobaczenia na Seven Festival 2012!

Autor: Paweł Hekman

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00