MUZYKA:

Elementarz Małego Recenzenta

Gdybym miał opisać ten album jednym słowem, wybrałbym wyraz „ujmujący”. Nic na tym krążku nic nie zaskakuje, nic nie jest nowe, opatentowane przez Warda. Nie mamy znanych gości, londyńskiej orkiestry symfonicznej, ani instrumentalnych popisów. „A Wasteland Companion” to tuzin prostych jak konstrukcja cepa utworów, które ani przez chwilę nie ocierają się o geniusz, wirtuozerię, nie posiadają one niemal żadnych znamion wyjątkowości. A jednak jest to płyta bardzo, bardzo dobra.
 
Otwierający płytę „Clean State” dość dobrze zwiastuje to, co będzie się działo na całym albumie. Nienachalne, przyjemne, choć stroniące od banału melodie, bujające „plumkanie” gitary akustycznej. Dalej czasami bywa trochę mocniej („Primitive Girl”), ale nigdy z celownika nie schodzi to, co najważniejsze – melodie, a te są rewelacyjne. M. Ward ma jakąś niesłychaną łatwość w pisaniu uroczych piosenek. Posłuchajcie „Me and My Shadow”, „Sweetheart”, lub takiego „I Get Ideas” i spróbujcie się nie uśmiechać tudzież nie bujać od lewej do prawej i z powrotem! 
 
W „Elementarzu Małego Recenzenta” jest napisane, że należy wypisać zarówno dobre, jak i złe strony omawianego dzieła. „A Wasteland Companion” posiada wady, ale nie dam o tej płycie powiedzieć złego słowa. Niewiele ponad pół godziny to idealny czas dla takiego materiału, przez większą część czasu nieangażującego, a jednak nie chce się tego krążka wyłączać. Dokładnie tak, jak w tytule kawałka zamykającego całość – czysta radość. 
 

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00