MUZYKA:

Czarujące dinozaury rocka

Mimo, że gwiazda wieczoru nie jest aż tak popularna jak ich rówieśnicy z Deep Purple, Black Sabbath czy nawet Budgie, to Kawon zapełnił się prawie w całości. Zanim jednak dane było zgromadzonym podziwiać koncert Wishbone Ash, na scenie zameldował się kanadyjski bluesman Shawn Kellerman. Przyznam, że wątpiłem czy będzie to dobry występ, gdyż spodziewałem się bluesowego smęcenia. Jakże się pomyliłem! Kellerman wspierany przez sekcję rytmiczną składającą się z dwóch Holendrów dał niesamowicie czadowy show! Owszem było bluesowo, ale z mocno rock’n’rollowym feelingiem. Kawałki były żwawe i energiczne, a nasz gość z Kanady przeżywał prawdziwą ekstazę wraz z każdym uderzeniem w struny swojej gitary. Jego szaleństwa na scenie i ekspresja nasuwały skojarzenia z Jimmim Hendrixem, który także wczuwał się w każdy dźwięk jaki generowało jego wiosło. Czekałem wręcz kiedy Kellerman przepiłuje kostką swoją gitarę podczas wykonywania solówek. Publiczność również była zachwycona i nie chciała puścić Kanadyjczyka ze sceny, ale niestety, taka dola supportu, że często nie wolno im zagrać ani nuty więcej ponad przewidziany dla nich czas. Tak było również i w tym wypadku, a szkoda…
 
Po kilkunastu minutach przerwy konferansjer zapowiedział głównych bohaterów dzisiejszego wieczoru – Wishbone Ash. Obecny skład zespołu oczywiście diametralnie różni się od tego jak wyglądał on w okresie ich największych sukcesów na początku lat 70-tych. Z tamtych czasów uchował się tylko lider Andy Powell, a towarzyszą mu teraz basista Bob Skeat, perkusista Joe Crabtee oraz fiński gitarzysta Muddy Manninen. Podczas tego koncertu swój udział miał także syn Powella obsługujący bongosy, gitarę akustyczną i mandolinę, w zależności od utworu. Brytyjczycy zaprezentowali nam w zasadzie przekrój swojej 40-letniej kariery. Były stare hity jak np. „Blowin’ Free” od którego zaczęli występ, „Warrior” czy epicki i rozbudowany „Phoenix”. Zagrali również kilka nowych kompozycji z przebojowym „Reason To Believe” na czele. Próżno było jednak szukać w ich koncercie typowego rockowego czadu, bo przecież nie do końca o to w muzyce Wishbone Ash chodzi. Mimo to, ich występ doszczętnie porwał zgromadzonych w Kawonie, za sprawą magicznego wręcz klimatu budowanego przez niesamowitą melodykę ich kawałków tworzoną przez ciekawe harmonie gitarowe i wokalne. Wspomniany „Phoenix” na żywo wypadł tak fenomenalnie, że w pewnym momencie zrobiło mi się przykro, że już się kończy…. A trwa wszak baaaardzo długo. Były niestety również minusy w postaci problemów z mikrofonem Andy’ego Powella, który podczas wykonywania „Warrior” zaczął sprzęgać, co nieco zdenerwowało lidera Wishbone’ów. Do tego stopnia, że nieomal dostało się po głowie technicznemu, który próbował coś przy nim grzebać w momencie gdy Powell miał wyśpiewywać kolejne wersy tekstu. Niepotrzebnie też panowie zagrali niektóre wolniejsze utwory, jak np. „Northern Lights”, który usypiał. Summa summarum występ Brytyjczyków obronił się, gdyż w przeważającej części trzymał w napięciu i miał czarujący klimat. Oczywiście nie obyło się bez bisu, którym był „Persephone” – wywołany zresztą przez publiczność.
 
Ci, którzy wybrali się w pierwszy marcowy wieczór do Kawonu, przeżyli niesamowite chwile. Shawn Kellerman okazał się jak najbardziej pozytywnym zaskoczeniem, a Wishbone Ash potwierdzili klasę. Aż trudno uwierzyć, że tak wiekowi panowie potrafią dać tak energiczny i radosny koncert o jakim sporo współczesnych kapel może tylko pomarzyć. Dobrze zatem, że takie dinozaury rocka nie udały się jeszcze na emeryturę, gdyż z przykrością muszę twierdzić, że dzisiejsi 20-latkowie będąc w ich wieku chyba nie będą potrafili tak czarować na koncertach. Bardzo chciałbym się jednak mylić.
 
 

Autor: Michał Cierniak/fot. Mateusz Ciepliński

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00