MUZYKA:

Basista z wielkim brzuchem

Z powrotami jest tak, że na ogół lepiej, by ich nie było. Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym, rzekł poeta. W świecie muzyki popularnej niestety mało kto pamięta o tej maksymie i kiedy tylko pojawią się pierwsze oznaki suchoty portfela, bez skrupułów ekshumuje się kolejne twory. Dwa lata temu podobny ruch wykonali Stone Temple Pilots, którzy wydali płytę, choć napisali tylko jedną piosenkę. Soundgarden zajęło to trochę dłużej, bo było Audioslave, był Cornell z Timbalandem (ci, którzy pamiętają, do dziś umierają ze śmiechu), Cornell akustycznie, chyba nawet Cornell na święta, ale w końcu jest.

„King Animal” nie jest albumem tragicznym. Na to, że gamonie dostały dwóję, składa się kilka czynników. Przede wszystkim zrobili słuchaczy w balona, odkopując numer gdzieś z sesji do „Badmotorfinger” i robiąc zamieszanie. Ani „Live To Rise” wrzucone do „The Avengers”, ani „Black Rain” ze składanki „Telephantasm” nie zwiastowały jakiejś rewelacji. Ale nagle pojawił się „Been Away Too Long”. Cóż to za numer! Świetny, „jadący” riff, charakterystyczne kombinowanie z tempem i końcu Cornell, który śpiewa zamiast wyć. Człowiek zaczął się zastanawiać: „a może tym razem będzie inaczej?”.
 
Nigdy nie jest. I nie jest też tym razem. Co z tego, że na „King Animal” jest parę naprawdę ciekawych riffów, skoro po przesłuchaniu całości nic się z niej nie pamięta? Ten krążek pewnie jest przydatny dla studiujących styl gitarowy Thaiyla, ale poza paroma niezłymi frazami panuje pustostan piosenkowy. Ani refrenów, ani zwrotek, na zasadzie: dobry riff, Cornell wyje, reszta zespołu szyje całość coraz grubszymi nićmi, byleby dociągnąć do trzech-czterech minut. 
 
Najlepszą wizytówką nowego Soundgarden jest ich własny basista: widać, że wyciągnięty z jakiejś przyczepy, z wielkim brzuchem, nie za bardzo wie, dlaczego ma grać, ale za parę piwek się zgodził. Cornell i spółka poza „Been Away Too Long” nie pokazali absolutnie nic i równie dobrze można udawać, że nigdy się nie reaktywowali. „King Animal” to kolejny powrót bardzo „na siłę”, zorientowany tylko na to, by wydusić z nas parę groszy, od siebie nie dając nic. Cornell wyraźnie wyszedł z założenia, że publika będzie zachwycona czymkolwiek, co on, Artysta, nagra. Nic, tylko czekać na jego duet z Lady Gagą.

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00