KSIĄŻKA:

Krzysztof Kowalczyk: SURREALISTA Z ZAWODU

Kiedy stałeś się poetą?
    W zasadzie moja „przygoda” z pisaniem zaczęła się, gdy miałem 15 – 16 lat. Wtedy próbowałem wyrazić to, co siedzi we mnie i próbuje znaleźć ujście. Wiadomo, że te lata życia są dość „burzliwe”. Próbowałem rysować, ale nie wychodziło mi to zbyt dobrze. Na moje szczęście nie trzeba umieć rysować
i malować, żeby tworzyć poetyckie obrazy.

Czy jak siadasz do wiersza, to spisujesz strumień świadomości czy raczej rzeźbisz słowem?
    I tak, i tak. To zarówno wyrzucanie z siebie strumienia świadomości, niech on płynie. Ale z drugiej strony, kiedy zapisze się ten strumień, należy zobaczyć, jak to wygląda, czy nie ma elementów, które wprowadzają jakiś poważny zgrzyt. To i strumień, i rzeźbienie – oba procesy są ważne.

Skąd tytuły Twoich tomików: „Multiverse”, „Continuum” i „Dualis”? Zdaje się, że mają one związek z Twoimi tatuażami…
    Tytuły powstały wtórnie, najpierw powstały symbole, którą są na okładkach: począwszy od spirali na pierwszej książeczce, która jest dla mnie symbolem najważniejszym – to miłość. To był mój pierwszy tatuaż. Reszta powstała potem już z raczej innych pobudek. Na okładce drugiej książeczki znajduje się symbol pi i symbol atomu na trzeciej. Tak, mam te symbole wytatuowane na ciele. Poza tym, że są estetyczne, mają one też inne, głębsze, dziwniejsze i bardziej skomplikowane znaczenia. Ale co się za tym wszystkim kryje – to trzeba przeczytać, wtedy wszystko stanie się jaśniejsze. Nie umiem i nie lubię opisywać mojej poezji tak konkretnie. Działam bardziej w sferze abstrakcji, w sferze symbolicznej. Zwykłem mawiać, że z zawodu jestem surrealistą – i to jest też pierwszy punkt odniesienia, jak czytać moje wiersze.

Co Cię tak pociąga w surrealizmie?
    Dla mnie jedną z najważniejszych cech literatury jest obrazowość. Zawsze chciałem być malarzem, jest wiele obrazów we mnie – widzę je i próbuję w jakiś sposób przekazać wierszem. Wydaje mi się, że obrazy mówią same za siebie oraz że najistotniejsze są te tzw. miejsca niedookreślone, które są fundamentem, na którym buduje się całą koncepcję poetycką. W literaturze nie lubię opisowości, nie interesują mnie jakieś wielce skomplikowane fabuły. Dlatego przepraszam, ale nie jestem w związku z tym fanem prozy, nie lubię czytać długich powieści. Jeśli chcę poznać jakąś fabułę, jakąś historię, wolę zobaczyć film, czyli znów: obrazy. Myślę obrazami i nic na to nie poradzę.

Freud mówił po spotkaniu z Salvatorem Dali, że „nadal jest skłonny uważać, że surrealiści to wariaci”…
    Myślę, że szaleństwo jako coś, co jest poza normą, co wykracza poza ramy  – jest wspaniałym komplementem.

Fascynują Cię poeci wyklęci, dlaczego?
    Ze względu właśnie na to wykraczanie poza schemat. Nie tylko na płaszczyźnie sztuki, ale i na płaszczyźnie życia. Najbardziej fascynujące jest to, kiedy życie staje się opowieścią literacką… Na przykład Wojaczek, Stachura, Bruno albo Babiński sami wyreżyserowali swoje życie, swoje tak zwane skandale, swoją śmierć. Byli w pełni świadomi konsekwencji swoich poczynań i sami byli literaturą,
i w tym jest siła. Czy ja taki jestem? „Nie mi to oceniać”.

Wspominasz o Wojaczku i Stachurze, ale jest jeszcze ktoś, kogo bardzo cenisz, kogo słowa wytatuowałeś sobie na ręce…
    No tak… Wydaje mi się, że cała tak zwana nowoczesna poezja zaczęła się od Arthura Rimbauda jako rozszerzenie i unowocześnienie Baudelaire’a. Stworzył sztukę, której nie da się nazwać i precyzyjnie zdefiniować. To sztuka trudna i ponadczasowa, poza tym bardzo uniwersalna. Intymna, ludzka i metafizyczna zarazem. Można by nawet rzec: a b s o l u t n a. Cudowny „Sezon w piekle”, genialne „Iluminacje”, piękne wiersze. Ale czy to jest mój autorytet? Nie zwykłem przywiązywać wagi do autorytetów, do jakichś wzorów…

Ale wzór na energię znasz!
    No tak, chyba wszyscy go znamy.  (Śmiech).

Nie pytam bez powodu. W Twoich wierszach powiązałeś poezję z nauką…
    Cenne spostrzeżenie, uważam, że nauka jest bardzo istotną częścią naszego (ludzkiego) życia. Nauka może nam wyjaśnić mechanizmy działania tego, co wokół nas: naszej planety, gwiazd, wszechświata, ale także tego, co w nas i między nami: naszych międzyludzkich relacji, wszystkich komplikacji związanych z emocjonalnością. Często poeci odrzucają scjentystyczne podejście jakoby to był tylko (źle rozumiany) „racjonalny” sposób myślenia, gdzie nie ma miejsca na sztukę i fantazję. To nieprawda. Cud zdarza się tam, gdzie sztuka spotyka się z nauką. Skłonności do religii są dla mnie niezrozumiałe. To nauka pcha nas do przodu. Oczywiście może nas też zgubić, ale to chyba temat na inną dyskusję.

Gdy wczytywałam się w Twoją poezję, nie umiałam jej określić, nazwać. Ale przyszedł mi do głowy pewien termin: poezja kwantowa… Każde zdanie jak niepodzielna cząstka elementarna, bez struktury, a jednak buduje jakiś rodzaj świata, którego nie możemy pojąć, „ogarnąć” naszą percepcją…
    To całkiem ciekawe określenie: „poezja kwantowa”. Tak, można znaleźć w moich tekstach chyba całkiem sporo różnych nawiązań do odkryć fizyki kwantowej i ich filozoficznych konsekwencji, które są całkiem poważne i które mogą kompletnie odwrócić powszechny sposób patrzenia na nasze miejsce we wszechświecie.

Bardzo dziękuję za rozmowę. 



Krzysztof Kowalczyk – ur. w 1989 r. w Zielonej Górze, poeta, student informacji naukowej i bibliotekoznawstwa na Uniwersytecie Zielonogórskim.
Otrzymał wyróżnienie na V Ogólnopolskim Konkursie Literackim Młodych „O Wachlarz Wilhelminy”. 
Wszystkie tomiki, o których była mowa w wywiadzie,
są dostępne na stronie:

Aktualności:

Autor: Kaja Rostkowska

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00