FILM:

Za mało Bonda w Bondzie

Noc z czwartku na piątek, godzina… 0:07. Wymarzona pora na premierowy pokaz dwudziestego drugiego filmu o najsłynniejszym szpiegu na świecie. Marzena Wrześniak z zielonogórskiego Cinema City powiedziała nam, że w liczącej 239 miejsc sali pozostały 52 niewykupione miejsca. Po wejściu do środka okazało się jednak, że wolnych foteli jest znacznie więcej. – Część ludzi źle przeczytała datę premiery. Zamiast z czwartku na piątek przyjdą pewnie z piątku na sobotę – mówi Marzena. Światła gasną punktualnie i na ekranie pojawiają się… reklamy.

Po kilkunastu minutach przychodzi czas na właściwy seans. „Quantum Of Solace” zaczyna się w godzinę po zakończeniu akcji „Casino Royale”. Bond ucieka górskimi włoskimi drogami, po piętach depczą mu przestępcy z organizacji Quantum. Członkowie zbrodniczej grupy chwilę później udaremniają przesłuchanie niejakiego pana White, prowadzone przez agentów brytyjskiego wywiadu – MI6. Akcja filmu przenosi się na Haiti, następnie do Boliwii, by w końcowej fazie na moment trafić do Rosji. W jednej z ostatnich scen poprzedniej części zginęła ukochana Bonda – Vesper. Żądza zemsty determinuje wszystkie działania Jamesa w najnowszym filmie.

„Quantum Of Solace” różni się od poprzednika wieloma elementami. Więcej tutaj akcji, ale czasem trudno czerpać z niej przyjemność, bowiem chaotyczna realizacja przytłacza widza. Miejscami na ekranie dzieje się zdecydowanie zbyt wiele, zamiast delektować się obrazami, trzeba uważać, by nie nabawić się oczopląsu. Odrobinę kuleje fabuła, wątek główny jest poszarpany i mało urozmaicony. Świetnie wypadają natomiast aktorzy. Bezpośredni i szorstki Daniel Craig, opanowana i stanowcza Judi Dench w roli „M”, a także grająca targaną traumatycznymi wspomnieniami z dzieciństwa agentkę Camillę Olga Kurylenko. Ukrainka dzięki odpowiedniej opaleniźnie i charakteryzacji idealnie pasuje do roli Boliwijki. Popisową rolę zagrał Mathieu Amalric. Jego Dominic Greene – główny zły – to typ, z którym naprawdę trudno się zaprzyjaźnić.

Filmowi brakuje charakterystycznych „bondowych” elementów”. Samochód agenta – tradycyjnie Aston Martin – został tutaj zepchnięty do marginalnej roli, nie ma nawet słynnego „My Name Is Bond. James Bond”. Niby jest to kontynuacja „Casino Royale”, jednak ma się wrażenie, że twórcy poszli w zupełnie innym kierunku. „Quantum Of Solace” przenosi środek ciężkości na nieustanną walkę, biedny James nie ma prawie czasu na złapanie oddechu. Być może wynika to ze zmiany na stanowisku reżysera. Za „Casino Royale” odpowiadał Martin Campbell znany m.in. z „Goldeneye”, tym razem reżyserię powierzono Marcowi Forsterowi, na koncie którego nie ma jeszcze spektakularnych produkcji.

To nie jest zły film. Przeciwnie, „Quantum Of Solace” stanowi świetną rozrywkę dla fanów filmów sensacyjnych. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że twórcy nie udźwignęli presji i nie zrobili najlepszego filmu, na jaki było ich stać. Szkoda. Autor: Maciek Kancerek

Zobacz więcej
Back to top button
0:00
0:00