FILM:

Najlepszy nie znaczy dobry

W zasadzie „Przed świtem” (a raczej „Saga Zmierzch: Przed świtem. Część 2”) popełnia autorecenzję na samym początku. Naszym oczom i ku jawnemu zaskoczeniu jawi się stylowa i zrealizowana ze smakiem sekwencja krwawych krajobrazów, ale jakoś od połowy muzyka robi się coraz bardziej patetyczna, a grafiki – coraz bardziej kiczowate. Wychodząc z nienajgorszego punktu przesadzono po kolei ze wszystkim, kończąc na trudnej do zniesienia papce. 

W ostatniej części ekranizacji prozy Meyer Edward i Bella muszą bronić owoc swojej miłości przed gniewem Volturi, podejrzewającymi popełnienie przestępstwa. Nie od dziś i nie od wczoraj wszak wiadomo, że jeśli jest coś, co cenią sobie wampiry, to praworządność. W przerwach między migotaniem w słońcu. Strach krwiopijców z Półwyspu Apenińskiego dotyczy niejasnej natury Renesmee. Wszystko prowadzi do konfrontacji między Cullenami, wilkami & co., a Volturi i ich sprzymierzeńcami. 
 
Dużo już napisano o tym, czy przygryzana warga Stewart w końcu odpadnie, czy może jest odporna na ciosy jej imponujących jedynek. Repertuar aktorski Pattinsona nadal plasuje go gdzieś między otwieraczem do konserw, a cegłą. Historia nadal jest mdła, wszystko jest nadal tak głupie, że nie może się nie sprzedać. A jednak.

Przede wszystkim w „Przed świtem” jest humor. Nie ma kozaka na scenę, w której Jacob objawia ojcu Belli swą prawdziwą naturę – to zresztą najlepsza scena całego cyklu. W usta głównej bohaterki i narratorki w jednym również włożono parę uszczypliwych powiedzonek. Poza tym w tym filmie coś się dzieje (sic!). Scenariusz wszystkich wcześniejszych części sagi zajmuje łącznie cztery strony, z czego ta ostatnia poświęcona jest na bibliografię, a dwie pierwsze – odpowiednio na stronę tytułową i spis treści. Tym razem mamy cukierkowy wstęp, mdłe rozwinięcie i rozczarowujące zakończenie. Zatem to już coś!
 
 „Zmierzch” jednak zawsze pozostaje tylko „Zmierzchem”. Karykaturalna scena polowania Belli, Irytujący jak dźwięk paznokci sunących po tablicy Michael Sheen chyba skorzystał z tabletek kolegi Charliego, z którym dzieli nazwisko. W prawidłach rządzących światem wampirów tradycyjnie bzdura na bzdurze. Co do zakończenia – dość powiedzieć, że kiedy nadeszło, sala podzieliła się na tych chichoczących i wzdychających z rozczarowania. Tym wszystkim (i innym, wieeelu innym) idiotyzmom przeciwstawiono jednak niemal wartkie tempo filmu i parę gagów, co ułożyło się w najlepszą część całej serii.
 
Na koniec parę luźnych myśli. Należy dziękować niebiosom, że to już koniec „Zmierzchów”. Ci, co mieli zarobić – zarobili i oby do tematu nie wrócili przez najbliższe kilka dekad. Jednocześnie jednak, mimo swej głupoty, druga odsłona „Przed świtem” jest drugą – po pierwszej – częścią sagi, której oglądanie nie sprawia fizycznego bólu, a ogranicza się do (prawie) znośnej nieprzyjemności. Największa niespodzianka czeka na widza w urzekającym finale: Bella głęboko spojrzała w oczy Edwardowi i rzekła „Pokażę ci coś”. I wtedy – uwierzcie na słowo – domyka usta. Wow.

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00