FILM:

Mikrofon, bandaż, brewiarz, karabin

Polowanie na Osamę Bin Ladena po ataku na World Trade Center w 2001 rozpoczęło się praktycznie w chwilę po tym, jak Boeingi wleciały w manhattańskie wieże. W 2003 roku agenci Stanów Zjednoczonych wpadli na pierwsze sensowne tropy, wszystko za sprawą ambitnej Mayi. Wtedy jeszcze podlotek, obserwowała – nieraz brutalne – przesłuchania afgańskich jeńców. Przez kolejne lata służby agentury USA błądzą po omacku, próbując wśród gąszczy ślepych uliczek, martwych tropów i fałszywych zeznań odnaleźć drogę prowadzącą do uber-terrorysty. Nadal celuje w tym Maya, proponując najodważniejsze i (stąd namniej prawdopodobne do zrealizowania) rozwiązania. W końcu udaje się naklonić zwierzchników do posłuchu.

Tego filmu nie da się nijak zespoilerować, bo wszyscy wiemy, jak skończyła się ta historia. Punkty będą więc przyznawane za styl lub jego brak, elegancję i dozę odwagi, z jaką twórcy podeszli do tematu. Kathryn Bigelow, wcześniej doceniona za "Hurt Locker", po raz kolejny na celownik bierze konflikty zbrojne na Bliskim Wschodzie… i po raz kolejny musi się liczyć z deszczem nagród za swoją pracę. Brawa należą się już za pokazanie, że przed pociągnięciem spustu prawdziwe bitwy rozgrywane są nad biurkami, między stronicami pozwoleń o działania, etc. Być może nie ma tu napięcia na miarę niedawnego "Szpiega", ale na pewno nie raz i nie dwa seans jest tak samo intensywny w scenach akcji, co w tych "biurokratycznych". I nie ma tu żadnych nowości we wnioskach: papierologia nadal jest be, nadal krępują ręce pragnącym działać romantykom. Jednak w porównaniu z kinem typu: jest wojna, strzelajmy więc we wszystko – jest to przyjemny powiew świeżości. 
 
 
Kolejną sprawą jest pierwiastek amerykańskości. Prawidła zdrowego rozumowania nakazują zawsze odrzucać skrajności i tak jest też w tym przypadku. Bigalow, wbrew wcześniejszym doniesieniom, nie insynuuje, jakoby tortury CIA dorównywały bestialskim TV-shows al-Qaedy. I fakt, bohaterowie w pogoni za Bin Ladenem zdecydowanie sprawiają wrażenie natchnionych. Ale czy może być inaczej? Przecież on zadał otwartą ranę całemu narodowi, która dla wielu pozbawiona była jakiejkolwiek zasadności, która nie była wymierzona w polityków, włodarzy, ale ludzi, mających nieszczęście wsiąść do złego samolotu, czy siedzieć przy biurku w pechowym biurowcu. Czy tak trudno zrozumieć, jakie (również patriotyczne) uczucia to zrodziło?
 
Tempo "Zero Dark Thirty" świetnie obrazuje pogoń za terrorystą, opóźnianą przez procedury, niedowierzających szefów, a czasem po prostu brak weny i frustrację, którą ta powoduje. Maya (naprawdę dobra Jessica Chastain) to nie Urbańska z "Bitwy Warszawskiej" – nie łapie raz za mikrofon, bandaż, brewiarz, a na końcu karabin. Tam, gdzie akcja rozgrywa się nad biurkami – walczy, wprawiając lwice w kompleksy. Jednak przez całą (rewelacyjną!) sekwencję polowania jest praktycznie nieobecna, bo przecież nie mogło jej tam być. 
 
"Wróg numer jeden" traci czasem na zbyt drewnianych dialogach, tempo obrazu, jakkolwiek oddaje frustracje bohaterów, czasami zwalnia aż nadto – to przecież aż 200 minut. Jest jednak ciekawostką, prezentując mieszankę kina szpiegowskiego i wojennego, z bardzo dobrą (ale czy oscarową?) rolą Chastain i dobrym drugim planem, a także świetnie zrealizowanymi scenami akcji. "Zero Dark Thirty" nie jest najlepszym filmem mijającego roku, co mogłaby sugerować liczba nominacji do nagród Akademii. Jest jednak filmem nad wyraz solidnym, który niezasłużenie zebrał falę krytyki, a na pewno usatysfakcjonuje wielu widzów. Warto!

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00