FILM:

Jeden z nas, grzeszników

Głównego bohatera „Lotu”, Whipa Whitakera, poznajemy podczas rozmowy z byłą żoną przez telefon. Szorstki w obyciu, obowiązki ojcowskie utrzymujący na poziomie wsparcia fi nansowego. Po nocy pełnej seksu, alkoholu i narkotyków, łyka to i owo na dobry dzień i… zasiada za sterami samolotu, oczywiście. Pachnie katastrofą? Nic bardziej mylnego – przez koszmarne warunku pogodowe i awarię samolot lotu 227 znajduje się w ogromnym niebezpieczeństwie. Whitaker, dzięki karkołomnemu manewrowi, zdołał awaryjnie wylądować, ratując niemal wszystkie z około setki żyć na pokładzie samolotu. Happy end? Znowu pudło. Podczas badania sprawy śledczy odkrywają, co Whip przepuścił przez swój organizm. Nagle z bohatera staje się tym złym.

Denzel Washington nie błyszczał tak bardzo od czasów „Amerykańskiego gangstera”. Nic dziwnego, że ta rola przyniosła my oscarową nominację – autentyzm płynący litrami z postaci Whipa elektryzuje widza, który kibicuje mu mimo jego wątpliwych moralnie wyborów.

Drugi plan również nie zawodzi, ale bardziej niż aktorstwo zachwycają same postacie, jakie przewijają się w fi lmie. Rozmowa w szpitalu z pacjentem onkologii („Nie powinienem palić. Mój rak może dostać raka”), postać Harlinga Maysa, przyjaciela i dealera w obłędnej interpretacji Johna Goodmana oraz poczciwy Charlie, który dostaje lanie za bycie dobrym przyjacielem… tak pstrokatej galerii bohaterów nie mieliśmy w tego rodzaju kinie już dawno.

Co zatem zgrzyta? Sam koniec filmu. Whitaker to cham, pijak i zarozumialec, ale te wszystkie wady tylko uczłowieczają Whipa, pokazują, że jest – parafrazując „Big Lebowskiego” – jednym z nas, grzeszników. Przez dwie godziny kibicujemy bohaterowi z krwi i kości. Trochę głupio się robi, gdy w fi nale pojawiają się skrzydełka i aureola. „Lot” to solidnie skrojony dramat. Tam, gdzie trzeba, jest humor, gdzie indziej porcja goryczy, jeszcze gdzie indziej – parę kawałków Stonesów. Denzel Washington potwierdza, jak dobrym jest aktorem i widz na pewno nie będzie się na tym filmie nudzić… tylko po co prawić kazania, zamiast krzyknąć „kurtyna”?

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej
Back to top button
0:00
0:00