FILM:

Ghostbusters

Akcja toczy się w latach 70. Nowy dom, rodzinka z pięciorgiem córek, w domu straszy, na szczęście są państwo Warrenowie. On, demonolog i ona, jasnowidz, razem rozwiązują zagadki, w które zamieszane mogą być moce nieczyste. Jak sami o sobie mówią, różnie się ich określa: "łapacze duchów", "świry", "szaleńcy" (tylko ja miałem ochotę zakrzyknąć "Ghostbusters!"?). Po raz kolejny domostwo jest mroczne, otoczone lasem z obowiązkowym stawem i wielkim drzewem przed samym domem. 
 
Nie ma prostych słów, by wyrazić uczucia widza, oglądającego to samo nawet nie po raz setny, a tysięczny. Szkoda strzępić języka na wymienianie tytułów, w których to już było, całość skwitujmy więc głębokim westchnięciem. Warto, bo pozostałe elementy "Obecności" – mimo, że w dalszym ciągu stanowią głównie powtórkę z rozrywki – są warte uwagi.
 

Zaczyna się dość mozolnie. Po intrygującym wprowadzeniu Eda i Lorraine Warren poznajemy rodzinę Perronów, którzy właśnie wprowadzają się do wiekowego domu. Pierwsza połowa filmu nie forsuje tempa – Wan koncentruje się raczej na budowaniu klimatu i nienachalnemu cytowaniu horrorów starych i nowych. Mamy trochę "Egzorcysty", trochę "Zemsty po latach", a nawet "Ptaków" Hitchocka. Na granicy drwiny jest nawiązanie do "Paranormal Activity" – słynne szarpnięcie za nogę to w "Obecności" najłagodniejszy przejaw działalności demona. 

"The Conjuring" ma zatem sporo wspólnego z poprzednim filmem reżysera – "Naznaczonym". James Wan zrezygnował z obecnego w filmie sprzed trzech lat posmaku groteski i w "Obecności" dużo więcej jest mroku. Mimo fabuły tak przewidywalnej, że niemal przezroczystej, widz bawi się naprawdę nieźle, a co delikatniejsi będą najciekawsze sceny oglądać przez palce. Im bliżej finału, tym dzieje się więcej, mocniej i lepiej, ale na szczęście brak tu wszechobecnej makabry. "Obecność" jest niemal bezkrwawa i z rzadka ucieka się do tak zwanych jump scare'ów. Widz, zamiast dostawać po długich momentach ciszy armatnimi wystrzałami dźwięku po bębenkach usznych, BOI SIĘ. A to, mimo niesłabnącego zainteresowania twórców gatunkiem kina grozy, wcale nie jest w nim regułą.
 
 
Po obejrzeniu "Obecności" bardziej, niż Wana oklaskiwać, chcemy mu postawić piwo. Po seansie jasne jest, że malezyjski reżyser to chodząca encyklopedia horrorów i można by z nim rozmawiać o nich godzinami. Podobnie, jak w "Naznaczonym", nie dzieje się nic, czego byśmy już nie widzieli, ale pośród cytujących klasykę James Wan  wyróżnia się smakiem i umiejętnością wytworzenia świetnego klimatu. "The Conjuring" to przede wszystkim zabawa kinem, acz dająca dużo satysfakcji.  

 

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00