ZIELONA GÓRA:

Obóz pracy w Grünbergu: “Lager Beuchelt” [Nieznana Zielona Góra]

Wybuch II wojny światowej spowodował zwiększoną liczbę powołań do wojska mieszkańców Grünbergu. Nie ominęły one także zakładów Beuchelt & Co. (powojenny “Zastal”). Zintensyfikowana produkcja na cele militarne dodatkowo powodowała brak siły roboczej. W związku z tym zaczęto wykorzystywać robotników przymusowych. Na początku 1940 r. wybudowano obóz pracy nazwany “Lager Beuchelt”. Był to jeden z największych i najlepiej strzeżonych miejscowych obozów pracy, gdzie przetrzymywano… Polaków!

Od samego początku wojny zakłady Beuchelta wykorzystywały robotników przymusowych, których pierwotnie przetrzymywano w dawnym obozie Reicharbeitdienst przy ul. Botanicznej (Ochelhermsdorfstrasse). Ze względu na rosnącą ilość przetrzymywanych postanowiono ich przenieść do nowowybudowanego większego obozu pracy przy Weinberweg (nieistniejąca dziś ul. Winogradu vel Winogronowej – ok. ul. Rajskiej, Ludowej, Źródlanej). Znajdował się on się zaledwie kilka metrów od bram zakładowych.

W obozie przetrzymywano kobiety i mężczyzn m. in. narodowości włoskiej, francuskiej, słoweńskiej, czeskiej oraz… niemieckiej. Wykorzystywani byli także rosyjscy jeńcy wojenni (Militärinternierte). Zapotrzebowanie na przymusową siłę roboczą jednak wzrastało i w 1942 r. podjęto decyzję na rozbudowę obozu oraz zakwaterowaniu w nim ogromnej grupy Polaków. Wówczas stał się on największym obozem pracy w jakich w Grünbergu przetrzymywano naszych rodaków. Jednocześnie był to najlepiej strzeżony wówczas obóz.

W zielonogórskim archiwum zachowała się spora ilość obowiązkowo zakładanych każdemu pracownikowi kart robotników przymusowych. Wynika z nich, że największa liczba Polaków do “Lager Beuchelt” trafiła po wybuchu Powstania Warszawskiego z terenu Warszawy. Była także duża ilość osób ze Śląska. Każda taka karta była oznaczona literą „P”. Do każdej karty obowiązkowo musiało być wykonane jedno zdjęcie ukazujące twarz z profilu (niewiele jednak z nich się do dzisiaj zachowało), które wykonywano po przybyciu pracownika na miejsce… Analizując szczegółowo jedną z kart należącą do Walerii Słomki wynika, że Polacy zobowiązani byli do noszenia żółtej naszywki z fioletową literą “P”, aby być łatwiej odróżniani. Ponadto zobowiązani byli do posiadania przy sobie w każdej sytuacji dokumentu identyfikacyjnego tzw. książki pracy (Arbeitsbuch für Ausländer). Za jej brak groziły dotkliwe kary.

Słowian, a szczególnie Polaków nie obejmowały niemieckie przepisy prawa pracy, co powodowało, że otrzymywali niższe wynagrodzenie (praktycznie pracowali często za darmo) niż Niemcy lub robotnicy z krajów zachodnich i obejmowały ich liczne zakazy. Z uzyskanych przeze mnie wspomnień czeskiej pracownicy przymusowej przetrzymywanej w naszym mieście wynika, że zakazane było obcowanie z ludnością niemiecką w miejscach publicznych (kina, teatry, restauracje, kościoły itp.). Urządzanie zabaw było możliwe tylko w specjalnych miejscach przeznaczonych dla robotników przymusowych (udało mi się ustalić, że takowe miejsce było przy ul. Dąbrowskiego). Zakazane było także rozmawianie lub pisanie w języku ojczystym. Polacy byli zdecydowanie bardziej karani za występki np. nieposłuszeństwo karano chłostą. Za dokonanie sabotażu lub stosunki seksualne z Niemcami i Niemkami bez sądu karano śmiercią.

Nie zachowała się żadna dokumentacja techniczna, ani fotograficzna obozu. Większość informacji na jego temat została zniszczona. W związku z tym nie wiadomo jak on wyglądał i ile mieściło się w nim budynków. Wiadomo jednak, że były to drewniane baraki na podmurówce z cegieł i betonu. Całość otoczona była drutem kolczastym. Obóz musiał być sporych rozmiarów, gdyż analizując karty ewidencyjne oraz istniejące materiały w latach 1942-1944 znajdowało się w nim ok. 700 osób różnych narodowości.

Dziś w miejscu dawnego obozu są domki jednorodzinne, a okolica nawet nie przypomina, że w mogli być tu przetrzymywani robotnicy. Jednak w niedalekiej odległości od dawnych zakładów Beuchelta do dziś można znaleźć jeszcze nieliczne słupki z zachowanymi kawałkami drutu kolczastego…

Tekst:
dr Grzegorz Biszczanik – historyk, filokartysta, znawca dziejów Zielonej Góry

Zobacz więcej
Back to top button
0:00
0:00