UCZELNIA:

Ortograficzne „byki” pokonały studentów? Sprawdźmy! [Dyktando Uniwersyteckie]

Curlerzy, snowboardziści i waterpoliści raczej dyktanda nie pisali, ale i tak się na nim pojawili. Wszystko dzięki prof. Marianowi Bugajskiemu, który określenia sportowców umieścił w tekście pełnym ortograficznych pułapek. Za nami XI Dyktando Uniwersyteckie na zielonogórskiej uczelni.

Zapożyczenia z obcych języków, pisownia łączna i rozdzielna zdominowały tegoroczną odsłonę konkursu. Uczestnicy oceniają je więc jako dość trudne. Twierdzą jednak, że ortografię warto znać.

Dyktando Uniwersyteckie zorganizowało Europejskie Forum Studentów AEGEE Zielona Góra. Wydarzenie jest formą propagowania poprawnej polszczyzny nie tylko w gronie studentów.

„Polacy nie gęsi, swój język mają”, dlatego należy pielęgnować język polski, zwłaszcza w dobie internetu, gdzie mamy wiele zapożyczeń z języka angielskiego. Nasz język jest troszkę kaleczony, młodzież używa też skrótów w wiadomościach i rozmowach. Staramy się więc promować polską mowę. Myślę, że w dobie postępującej technologii popkultura jednak wygrywa z książkami. Uczniowie wolą spędzać czas w internecie, gdzie czerpią wzorce od ludzi, którzy się w nim pojawiają. Rzadziej sięgają po książki.Konrad Sitarski, współorganizator dyktanda

Tymczasem książki czytać trzeba, a konkretnie słowniki. Zamiast pisać na wyczucie, lepiej skorzystać z kilku źródeł.

Zwłaszcza, że dzisiaj mamy do czynienia ze słownikami internetowymi. Różnymi, bo jest ich przynajmniej kilka. Natomiast ja zachęcałbym do korzystania z tych PWN-owskich. Ta instytucja wspólnie z innymi, a więc np. Radą Języka Polskiego, w porozumieniu z językoznawcami, pewne rzeczy ustala.prof. Marian Bugajski, twórca dyktanda

Największa liczba błędów w tegorocznym dyktandzie to 68. Czy dało się zrobić mniej? Sprawdźcie sami.

Tekst Dyktanda Uniwersyteckiego 2018

Filharmoniczne – nie fisharmoniczne dyktando niby-sportowe, niby-muzyczne w niemolowej tonacji C-dur

Nie będzie to na pewno superdyktando, ale naprawdę mało skomplikowane, nieponadprzeciętnie trudne, dyktowane w tempie adagio (adadżio) – czasem larghetto, niekiedy skądinąd piú mosso, nieomalże allegretto.

A cóż by miało wspólnego ze sportem – żachnie się niejeden student sportowiec, żałując, że zamiast uprawiać trekking, snowboarding, spinning, carving albo nawet zwykły jogging, mozoli się nad quasi-sportowym tekstem.

Sportowcy podobnie jak niesportowcy, melomani tak jak i nie melomani są dziś niemalże powszechnie posiadaczami CD-ROM-ów, empetrójek, empeczwórek i pendrive’ów oraz innych nie mniej wymyślnych, wysoko pojemnych, giga-, a nawet terabajtowych, długogrających gadżetów, mieszczących nieograniczone kilkutysięczne zbiory nagrań. Obsługa meganowoczesnych acz niekiedy nie nazbyt funkcjonalnych iPadów i  iPhone’ów to już nie jakieś czary-mary, hokus-pokus i abrakadabra.

Dzieł Bartóka, Beethovena, Brahmsa, Debussy’ego, Griega, Händla, Mahlera, Mendelssohna, Preisnera, Vivaldiego i innych bardziej lub mniej znanych, nawet nieczęsto wykonywanych, twórców kompozytorów mogą więc słuchać miłośnicy Polihymnii, Terpsychory, Melpomeny, Euterpe – hożych półboginek – muz chyżo pląsających w apollińskim orszaku przy muzyce monochordu i innych chordofonów.

Mogą się nimi zachwycać curlerzy, snowboardziści, waterpoliści, badmintoniści, darterzy, kitesurferzy, zawodnicy taekwondo i dżiu-dżitsu (jiu-jitsu, jujitsu), niekoniecznie w takich salach jak Metropolitan Opera czy Carnegie Hall, w światowych music-hallach, ale także w Filharmonii Poznańskiej, Filharmonii Zielonogórskiej im. Tadeusza Bairda, w filharmonii wałbrzyskiej czy w Rybnickim Centrum Kultury, lecz nawet na co dzień podczas mniej absorbujących treningów.

Zobacz więcej
Back to top button
0:00
0:00