ROZMOWA NA 96 FM:

Po drugiej stronie księżyca – i nie tylko…

■ O co chodzi w „chodzeniu”? Tytuł jednej z Pani wystaw brzmiał ,,Chodzi o chodzenie”.

„Chodzi o chodzenie” to projekt multimedialny, który składał się z instalacji wideo. Znalazły się tam filmy zarejestrowane na ulicach Francji, które pokazują prosty fakt chodzenia, tego, jak osoby spacerują, przechadzają się, chodzą pospiesznie lub powoli. Kadry filmów były ograniczone jedynie do partii nóg. Nie rozpoznajemy przechodniów, widzimy tylko część ich kończyn i to, jak się poruszają. Skupiłam się tu na fakcie tego, jak te osoby się przemieszczają poprzez ich odczłowieczenie lub pozbawienie osobowości. Widzimy tutaj różnicę, jak jedni pędzą, a inni przechadzają się powoli. Najistotniejsze dla mnie jest to, żeby uruchomić proces analizy tego, gdzie idziemy, pędzimy i czy zauważamy po drodze różne rzeczy, zjawiska, osoby, czy też tylko pędzimy w swoim kierunku. W projekcie „Chodzi o chodzenie” były również wydruki wykonane na foliach transparentnych. Były to kadry z tych filmów, które na zasadzie stop-klatki pokazywały poetykę i estetykę tych filmów. Chciałabym jeszcze dodać, że filmy były zmontowane z kilku ścieżek filmowych nałożonych na siebie. Stąd też obraz ten momentami zapętla się, staje się coraz mniej realny, czytelny. Ścieżka dźwiękowa do tych filmów to muzyka tango. „Chodzi o chodzenie” to zdanie, które usłyszałam na spotkaniach osób zaczynających naukę tanga. I to były pierwsze słowa, które usłyszałam. Ja również uczestniczyłam w tym kursie. To zainspirowało mnie, żeby bardziej zwracać uwagę na to, jak się przemieszczamy, jak chodzimy w tańcu, a jak na co dzień, jak chodzimy świadomie, a jak pędząc gdzieś za swoimi sprawami, nie zwracając na to uwagi.
 
■ Zna Pani język migowy? Prowadziła Pani warsztaty z osobami głuchoniemymi w BWA w ramach projektu rewitalizacji Parku Tysiąclecia.
    Osoby, z którymi prowadziłam warsztaty, osoby niewidome, niedowidzące, również z dysfunkcją słuchu. Język migowy nie był mi potrzebny. Właściwie nie czuliśmy potrzeby posługiwania się nim. Nie znam takiego języka, tak jak nie znam alfabetu Braille'a. Jednak przy odrobinie chęci i większego wysiłku, z takimi osobami można się porozumieć normalnie, używając naszego języka mówionego, pisanego, czytanego. Osoby te
w większości znają alfabet zwykły. Większość niewidomych nie zna alfabetu Braille'a. Oczywiście należy wiedzieć i pamiętać o pewnych rzeczach, przystosować tak otoczenie, żeby osoba niewidoma czuła się bezpiecznie i komfortowo. Powinno się umiejętnie oprowadzić taką osobę po nowym miejscu, pomóc trafić do konkretnego miejsca, zapoznać się z tym, jak trzeba się porozumiewać, żeby było to najbardziej czytelne i klarowne dla takiej osoby. Takie informacje uzyskałam na szkoleniach i warsztatach, które w Zielonej Górze prowadzi Fundacja „Szansa dla niewidomych”, ale również w Białymstoku w czasie warsztatów audiodeskrypcji, czyli tworzenia opisów, filmów, spektakli teatralnych dla osób niewidomych.

■ Co było tematem tych warsztatów z osobami niewidzącymi i głuchoniemymi?
    Warsztaty, trwające trzy dni, skupiły się na projekcie Parku Zmysłów. Projekt ten dotyczy rewitalizacji Parku Tysiąclecia. W ramach tego działania odbyły się akcje społeczne, piknik z mieszkańcami, warsztaty z młodzieżą i warsztaty z osobami niedowidzącymi, które koordynowałam we współpracy ze studentami. W trakcie tych trzech dni doświadczaliśmy tego miejsca, rozmawialiśmy o tym, co jest pozytywne, a co przeszkadza w korzystaniu z tego miejsca, co powinniśmy zmienić. Tworzyliśmy pomysły, a końcowym rezultatem była makieta, która w artystyczny sposób pokazywała, co mogłoby się znaleźć w takim miejscu.

■ Co Pani sądzi o projekcie rewitalizacji Parku Tysiąclecia? Uważa Pani, że zaistnieje w przestrzeni miejskiej i zaangażuje okoliczną społeczność, czy raczej jest to utopia?
    Park Tysiąclecia jest szeroko zakrojonym projektem, który poprzez różnego typu działania nawiązuje do potrzeb mieszkańców, co jest moim zdaniem działaniem bezprecedensowym. Wcześniej nie spotkałam w Zielonej Górze tak szeroko zakrojonej akcji, która zakładałaby, iż to mieszkańcy na początku wypowiadają się, jak to miejsce odbierają, jakie są ich potrzeby. Z reguły jest tak, że ktoś decyduje za nas, nie pytając, jak ma wyglądać miejsce, które będzie nam służyć. Uważam, że tego typu działania są bardzo ważne niezależnie od dalszego przebiegu. Być może coraz częściej będzie praktykowane, że przestrzeń publiczna będzie otwarta również na pomysły osób, które mają z niej korzystać. Jestem w stu procentach za tego typu działaniami. Mam nadzieję, że nawet jeśli nie wszystkie te pomysły zostaną zrealizowane, to będą brane  pod uwagę.

■ Wspominała Pani, że interesuje Panią sztuka interaktywna. Jak Pani rozumie to pojęcie? Dlaczego kieruje Pani swoje twórcze poszukiwania w tę stronę?
    Interakcja to rodzaj dialogu, porozumienia autora z widzem lub rodzaj gry, spotkania, rozmowy. Jest to reakcja, którą prowokuje autor dzieła, a uczestnik nie może pozostać na nie obojętny. Sztuka interaktywna może przybierać różne formy, cenne jest to, że nie jest to sztuka dla sztuki. Zakłada ona konieczność współpracy z widzem. Finalny kształt dzieła jest zależny od tego, w jaki sposób uczestnik zareaguje na nie. Sztuka ta interesuje mnie dlatego, że jest formą otwartą. Zależy mi na tym, żeby to, co tworzę, nie było tylko skończonym dziełem do obejrzenia, skomentowania lub zignorowania, ale żeby było formą otwartą na propozycje publiczności.

■ Czuje się Pani „światłoczuła”? Dlaczego? Co było powodem udziału Pani w tej akurat wystawie?
    Do udziału w ostatniej wystawie zbiorowej pt. „Światłoczułe” zostałam zaproszona z innymi artystkami. Wspólnie zdecydowałyśmy, że cała ekspozycja będzie odbywać się w ciemności – to był punkt wyjścia. Zrezygnowałyśmy ze sztucznego oświetlenia, dzięki czemu w galerii BWA w Zielonej Górze można uzyskać prawie idealną ciemność. Każda z autorek wypowiedziała się w sposób indywidualny o tematach dla niej bliskich i ważnych. Myśląc od tej strony postanowiłam wykonać pracę, która emanuje światłem. Jest to praca minimalistyczna, na której umieściłam mapę obrazującą moją ostatnią przeprowadzkę z dużego miasta do maleńkiej miejscowości. Ta przeprowadzka została zobrazowana symbolicznie poprzez przedmioty, które tam ze mną powędrowały. Dzięki tej pracy udało mi się zaprosić widza do interakcji. Klocki z przedmiotami można było przekładać na planszy. Widziałam, że młodzież bardzo chętnie to uczyniła. „Światłoczułe” to tylko tytuł, który opisuje sytuację, gdzie eliminujemy światło.

■ Prowadziła Pani warsztaty plastyczne z dziećmi we Francji. Na czym polegał projekt i dlaczego podjęła się Pani tej realizacji?
    Na początku tylko obserwowałam warsztaty plastyczne we Francji przyglądając się, jak pracują tam nauczyciele. Po kilkumiesięcznym pobycie stypendialnym korespondencyjnie prowadziłam projekt, podczas którego dzieci w Polsce i we Francji tworzyły wspólnie książeczki artystyczne. Polegało to na tym, że dzieci we Francji wykonywały pierwszą stronę, która zaczynała się od zdania: „Po ukrytej stronie Księżyca”. Postanowiliśmy
z moim kolegą, że odniesiemy się do tego, co jest wspólne dla dzieci w obydwu państwach. Interesowało nas, jak dzieci rozwiną temat, jak ich wyobraźnia dalej poprowadzi tę historię. Dzieci we Francji stworzyły pierwsze strony, potem polskie dzieci wykonywały drugą stronę itd. Każde dziecko pracowało w parze polsko-francuskiej. Opowieści te były krótkie, czterostronicowe, z powodu czasu korespondencji. Było to bardzo ciekawe
i ważne doświadczenie, dzieci nawiązały kontakt z kimś, kogo nie znały. Być może dzięki temu udało nam się przełamać kilka stereotypów oraz zainteresować kogoś inną kulturą.

Dziękuję za rozmowę.

Autor: Katarzyna Kulikowska

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00