ŻUŻEL:

Skandal, niewypał, antypromocja czarnego sportu

Problemy zaczęły się jeszcze na oficjalnym treningu – kółka kręciła tylko dwójka zawodników. Winowajcą był tor, który był bardzo niebezpieczny i "rozłaził się" na wszystkie strony. Organizatorzy wzięli się więc do pracy. Na przełożony na sobotni poranek trening nawierzchnia była znacznie lepsza, ale w dalszym ciągu wyraźnie odbiegała od ideału.

Kiedy już rozpoczęto wielkie święto, figle zaczęła płatać maszyna startowa. Szła ona do góry nierówno, w każdym wyścigu inaczej – szybciej raz od krawężnika, raz od bandy. W końcu, przy czwartej gonitwie zdecydowano się na staroświeckie rozwiązanie – brak taśmy, start w momencie zgaśnięcia zielonego światła. To rozwiązanie nie było najlepsze.

W trakcie trwania Grand Prix widoczny był chaos i brak kontroli odpowiednich osób „nad wszystkim”. W odsłonie nr 6 za szybko „spod taśmy” ruszył Jason Doyle. Pierwsza decyzja – powtórka w pełnej obsadzie. Za kilka minut – jednak nie, Australijczyk zostaje wykluczony za falstart. A na powtórkę postanowiono założyć ponownie taśmę startową, która znowu poszła nierówno. Sędzia zarządził powtórkę wyścigu, gdy ten już się zakończył.

Nawierzchnia także dawała o sobie znać. W trakcie relacji telewizyjnej dziennikarz Michał Łopaciński przedstawił, co udało mu się podsłuchać: ponoć tor nie został ułożony zgodnie ze sztuką, czyli warstwa po warstwie, a „wszystko na raz” – dopiero taką masę zaczęto ubijać i przygotowywać. Zawodnicy miewali problemy z płynną jazdą, upadki zanotowali Troy Batchelor oraz Chris Holder. Przy tych okazjach dochodziło do kuriozalnych sytuacji. W dziesiątym biegu, na pierwszym wirażu ostatniego kółka uślizg zanotował Holder. Asystenci pokazali czerwone flagi, wobec czego pierwsza dwójka zawodników wjechała na linię mety bez gazu. Nicki Pedersen odebrał znak wirażowych za przerwanie gonitwy i zjechał do parku maszyn. Decyzją sędziego, wyniki jednak zaliczono, a Duńczykowi dopisano jedno oczko do dorobku, mimo że na kresce się nie pojawił…

Po trzeciej serii startów zamieszanie sięgnęło zenitu. Przez około godzinę nie działo się absolutnie nic – nie przeprowadzono dodatkowych prac na torze, zawodnicy nie szykowali się do startów. Powód był taki, że naradzali się, czy jest sens dalej jechać. Obraz sytuacji wyglądał jak, cytując klasyka, w czeskim filmie – gdzie nikt nic nie wie. Ostatecznie zawody przerwano, a wszyscy żużlowcy wyjechali na tor, by pożegnać Tomasza Golloba. Wtedy już na trybunach zostało mniej więcej tylko połowa kibiców. Nie na takie pożegnanie (żal wspominać o gwizdach) zasługuje polski Mistrz Świata z 2010 roku.

Bilans to trwający trzy godziny cyrk. Obraz nędzy, chaosu i rozpaczy. Zawaliły chyba wszystkie aspekty. Tor zaczynał stwarzać zagrożenie już w połowie zawodów, do użytku nie nadawała się taśma startowa, przez godzinny okres czasu nie działo się nic, a wszystko to zaserwowano ponad 50-tysięcznej grupie kibiców na Stadionie Narodowym. Pieniądze za organizację się rozeszły, wpływy za wejściówki zaliczono – pytanie brzmi, kto „beknie” za rozsierdzone dziesiątki tysięcy sympatyków żużla, który po sobotnim „przedstawieniu” zmierza ku upadkowi?

Autor: Marcin Pakulski

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00