KOSZYKÓWKA:

Po pierwszym meczu 1-0 dla Turowa.

O tym, że będziemy świadkami wielkiego widowiska było wiadomo od początku. Gospodarze czwartkowego spotkania pałali rządzą rewanżu za zeszłoroczny finał, kiedy to zielonogórzanie gładko wygrali 4-0. Tym razem podopieczni Miodraga Rajkovica nie zamierzali oddać złota tak łatwo.

Od pierwszych sekund obie drużyny rzuciły się na siebie, celnie wymierzając kolejne ciosy. W ekipie Stelmetu znakomicie grali Christian Eyenga oraz Vladimir Dragicevic. Obaj zawodnicy nie tylko zdobywali kolejne akcje, ale również świetnie rozumieli się na parkiecie. Wynik po pierwszych 10 minutach: 25-24  dla Zielonej Góry.

W drugiej kwarcie dobre wejście zaliczył Kamil Chanas, który szybko zdobył 7 punktów dzięki czemu goście wyszli na dziewięciopunktowe prowadzenie (35-26). Trener Rajkovic zareagował od razu i wziął czas. Przez następne kilka minut na parkiecie istniała już tylko jedna drużyna. Gospodarze zaczęli grać zachwycająco. Damian Kulig, J.P. Prince, Nemanja Jaramaz i Filip Dylewicz trafiali kosz za koszem i nie tylko odrobili straty, ale na koniec kwarty wyszli na sześciopunktowe prowadzenie 54-48. Zaliczyli przy tym rewelacyjną serię 16-0!

Po przerwie w grze zielonogórzan niewiele się zmieniło. Nie było pomysłu na atak a piłka zupełnie nie mogła znaleźć drogi do kosza. U zgorzelczan wprost przeciwnie. Szybkie podania, dobre wejścia pod kosz i celne rzuty z dystansu – wszystko wychodziło. Dominacja gospodarzy nie podlegała dyskusji. Na koniec kwarty wynik brzmiał 80-64 i wydawało się, że nie ma cienia szans na to by Stelmet wygrał.

Ostatnie 10 minut podopieczni Mihailo Uvalina próbowali gonić i mimo, że w pewnym momencie przegrywali nawet 18 punktami (86-68) to jednak doszli przeciwnika na 10 oczek. To było jednak wszystko, na co pozwolili miejscowi. Turów miał za dużą przewagę i nie dał sobie wyrwać zwycięstwa. Po końcowym gwizdku na tablicy widniał wynik 100-88 i trzeba jasno powiedzieć, że gospodarze wygrali zasłużenie

Czarował J.P. Prince. W cały meczu uzbierał 30 punktów. Znakomicie wspierali go Damian Kulig (20 pkt) oraz Filip Dylewicz (17 pkt).  Pozostali robili to, co do nich należało. W drużynie zielonogórskiej zabrakło lidera. Łukasz Koszarek szybko złapał 3 faule i musiał usiąść na ławce, przez co gra zespołu sporo straciła na jakości. Po dobrym początku Eyenga i Dragicevic w kolejnych kwartach już nie błyszczeli. Zupełnie niewidoczny był Przemek Zamojski, który pierwsze rzuty z gry oddał dopiero w … 4 kwarcie. Trzeba uznać wyższość rywala pogratulować zwycięstwa i zacząć szykować się do drugiego starcia. Kolejny mecz już w sobotę o godzinie 20:00.

Pomimo znakomitej gry obu zespołów mieliśmy też niepotrzebne zgrzyty. Trener Uvalin już w pierwszej kwarcie został ukarany przewinieniem technicznym. A pod samo koniec meczu Eyenga i Tony Taylor najpierw po starciu zostali rozdzieleni przez pozostałych zawodników a następnie obaj zostali zdyskwalifikowani i musieli wyjść do szatni.

Po pierwszym meczu można powiedzieć jedno: W tegorocznym finale czeka nas prawdziwa batalia, bo żeby wygrać trzeba się będzie wspiąć na absolutne wyżyny swoich możliwości. To zapowiada nam mnóstwo emocji i dużo dobrej koszykówki.

PGE Turów Zgorzelec – Stelemt Zielona Góra 100:88 (24:25, 30:23, 26:16, 20:24)

PGE Turów: J.P. Prince 30, Damian Kulig 20, Filip Dylewicz 17, Łukasz Wiśniewski 11, Ivan Zigeranovic 6, Tony Taylor 5, Nemanja Jaramaz 5, Uros Nikolic 4, Michał Chyliński 2, Mike Taylor 0.

Stelmet: Vladimir Dragicevic 14, Łukasz Koszarek 12, Christian Eyenga 12, Marcus Ginyard 12, Przemysław Zamojski 10, Kamil Chanas 8, Adam Hrycaniuk 7, Craig Brackins 7, Aaron Cel 2, Mantas Cesnauskis 2, Marcin Sroka 2.

Autor: Alex Niebrzegowski

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00