KULTURA:

Wsiąść do pociągu…

Nawet, jeśli wchodzą sobie prawie na głowę, popędzani przez panią konduktor, która mimo że jej mina mówi: Wszystko jest pod kontrolą. Dla PKP nie ma rzeczy niemożliwych!, nie jest w stanie zapanować nawet nad własnym głosem, gdy poirytowanym tonem powtarza w kółko: Do przodu… Do przodu… Oczywiście można się przesuwać do przodu, nawet w nieskończoność, ale pod warunkiem, że tamci przed nami zaczną wychodzić drugim wyjściem.
 
Tor przeszkód
 
Jazda w takich warunkach do luksusów nie należy, ale z drugiego końca wagonu słychać mądre słowa: PKP dba po prostu o to, by uczestnicy festiwalu mogli się zintegrować z innymi pasażerami… Poza tym, czy wypada narzekać, skoro mniej więcej po godzinie siedzenia na walizce ustawionej pionowo, robi się na tyle luźno, że mogę ulokować się na podłodze? Zamykają mi się oczy, co jest alarmującym sygnałem, że mój deficyt na sen jest już wystarczająco duży, ale o regeneracji organizmu nie ma mowy.
 
Niestety, znajdowałam się na trasie wędrujących do wyjścia lub poszukujących toalety. Co chwilę ktoś potrząsał mnie za ramię. Musiałam wstać i podnieść plecak, by w tym miejscu mógł postawić jedną nogę mijający mnie z miną niestrudzonego pątnika, wędrującego do swojej mekki, w którego oczach odbijały się strach i determinacja na widok przeszkód, jakie rozciągały się na dalszej trasie. I tak w większości przypadków w tym momencie każdy się przeważnie zatrzymywał i z zatroskaną miną zastanawiał, co teraz?
 
Następnie decydował stanąć na skraju ławki obok, wymijając w ten sposób kolejną górę tobołów i ruszał dalej, by znieruchomieć przed następnymi utrudnieniami. Czasem te wahania trwały chyba za długo. W pewnym momencie usłyszałam głos zniecierpliwionej dziewczyny: Idziesz dalej? Bo niewygodnie mi tak stać i rozbrajającą odpowiedź: Szukam toalety. I tak idę, idę i chyba się zakochałem.
Potwierdziły się więc przytoczone przeze mnie wcześniej słowa siedzącego na drugim końcu przedziału właściciela ciemnych okularów, który zawyrokował, że powodem takiego zaludnienia na jeden metr kwadratowy jest próba zbliżenia nas – ściśniętych niczym sardynki w puszce, otumanionych wysoką temperaturą i atrakcjami weekendu – pasażerów.
 
Cztery dni pod sceną
 
Tymi atrakcjami większość z nas ciągle żyła. Do moich uszu co jakiś czas dochodziły rozmowy o tym, jak wspaniale było na festiwalu, a niczym refren trzy razy usłyszałam zdanie: Cztery dni pod sceną!
Z jego autorem udało mi się porozmawiać, gdy znudzona jazdą, po raz piętnasty analizowałam kartkę z poszczególnymi przystankami, jakie dzieliły mnie od domu. Ja widzę, że masz tu informacje tak wspaniałe, niczym wieści Bożonarodzeniowe – powiedział, zaglądając mi przez ramię, nie będąc świadomym, że dał mi tym samym sygnał na rozpoczęcie rozmowy i że za chwilę zostanie zbombardowany serią pytań. Zanim więc nasza dyskusja zeszła na prywatne tory, a stało się to szybciej, niż mknął po swoich nasz „pośpieszny” pociąg, usłyszałam: Zrealizowałem swój plan. Zaciekawiona zapytałam, jaki to plan? Cztery dni pod sceną!
 
Ale masakra
 
Z nikim nie miałam natomiast okazji do rozmowy podczas kolejnej podróży. Jednak nie powinnam chyba narzekać na nudę.
Na początku wysłuchałam gorzkich żali tlenionej nastolatki, która wracała z wycieczki po Europie – wakacje o jakich śni wielu, a mają nieliczni. Ale, jak to mówią, uważaj, o czym marzysz, bo jeszcze się spełni. No i naszej nadąsanej koleżance chyba prezent od rodziców nie sprawił za dużo radości, bo: Wychowawczyni była masakryczna, autokar był masakryczny, a przewodnik był… mega masakryczny. Od razu po powrocie do domu będzie musiała napisać skargi i nie chodzi jej o pieniądze, bo ma to gdzieś. To farbowane na blond biedactwo dobrze wspominało tylko towarzystwo: Wszyscy nieźle chlali no i chłopacy byli tak sympatyczni, że masakra!
 
Podryw na psa
 
Gdy małolata otworzyła sobie puszkę z piwem i zamilkła, do moich uszu zaczęły dochodzić „arcyciekawe” opowieści chłopaka, który chwalił się przed swoją sąsiadką, jak uratował pieska i tylko ze względu na niego wraca do domu pociągiem. Samochodem za duże ryzyko, bo szczeniak lubi przeszkadzać mu podczas jazdy. O tym, co jeszcze lubi, a co nie mały pupil, opowiadał jego pan bez końca, wtrącając co chwilę, że pies to poświęcenie, ale co to dla niego. Fakt, musi teraz każdą rzecz robić dwie godziny dłużej, bo jego czteronogi przyjaciel lubi zabawę i trzeba mu poświęcać dużo czasu, jednak nie od dziś wiadomo, że zwierzę to obowiązek, ale on jest tego świadomy i nie narzeka. I tak w kółko. Czy to ma być sposób na podryw? – zastanawiałam się.
 
Trafiony zatopiony
 
Poważniejszy rebus miał jednak do rozwiązania lekko zawiany pasażer siedzący za moimi plecami, który w pewnym momencie zapytał, z trudem wymawiając wyrazy: Przepraszam, a dokąd jedzie ten pociąg?
I to się właśnie nazywa – wsiąść do pociągu byle jakiego.

 

Autor: Malwina Ławicka

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00