KULTURA:

Smaki Zielonej Góry cz. 3

Tawerna Grecka Akropol
ul. Twardowskiego 1

 
Make food, not war
Mój dzisiejszy artykuł będzie ukłonem w stronę ogarniętego kryzysem południa; kraju,
w którym jest czas na wszystko, a przede wszystkim na podniebienne rozkosze. W Grecji, bo
o niej mowa, podobnie jak we Włoszech, dobre jedzenie zastępuje większość namiętności, a obowiązkowa na stołach feta – im bardziej słona, tym lepsza. Prawdziwych greckich przysmaków nie miałam jak do tej pory okazji spróbować – ubolewam – ale nasza zielonogórska „ambrozja”, serwowana w Akropolu, jak najbardziej trafia w moje gusta.

W świątyni smaku
Na przystawki nie zwracam uwagi, bo na loterii nie wygrałam, a przecież mam ochotę na konkrety. Ja i mój towarzysz decydujemy się na w naszym mniemaniu opcję ekonomiczną – półmisek dla dwóch osób o zachęcająco brzmiącej nazwie Afrodyta. I rzeczywiście – niemal od razu się zakochuję. W soczystym gyrosie, mistrzowsko doprawionych suvlakach i bardzo greckiej sałatce, zdominowanej przez wszędobylską fetę. Na duże uznanie zasługuje skromna porcyjka tzatzików, bosko komponująca się ze śródziemnomorskimi smakami. Słowem cud, miód i malina, tylko te ceny! Raczej nie na studencką kieszeń, no chyba, że od święta, bo za obiad, deserek (koniecznie Baklava – ciasto z miodem i migdałami) oraz soczek dla dwóch osób trzeba wygospodarować co najmniej stówkę. Jeszcze napiwek dla sympatycznej kelnerki i do końca miesiąca – jak nic – suchy chleb i woda.

Afrodyta sprzyja zakochanym
Restauracja sama w sobie jest bardzo charakterystyczna. Pomalowana cała na niebiesko,
z białymi stołami i krzesłami, a do tego sztuczne drzewka oliwkowe i w jednej chwili przenosimy się na plan filmu “Mamma Mia!”. Od wtorku do soboty nie wygonią nas aż do 22, co jest dużym plusem, zważywszy na fakt, że w naszym mieście zamykają wszystko na cztery spusty wraz z zachodem słońca. Oprócz cennika nie doszukałam się jakichś rażących niedopatrzeń, ale jak zwykle czekam na wasze sugestie. Zbliżają się walentynki – zamiast pizzy lub kebabu wybierzcie się na “pachnące” słońcem rarytasy rodem z… Rodos.

 
Bar kawowy Niger
ul. Mickiewicza 11
 
Relikt z przeszłości
Nieugięcie trwa na wzburzonym morzy desperackich prób ożywienia zielonogórskiego deptaka. Tu nic nie zmieniło się chyba od samego początku, czyli odkąd Mieszko ślubował Dobrawie. Tu na randki umawiali się moi rodzice, i tu jadłam pierwszy w życiu deser z galaretką. Wybrukowany wspomnieniami, Niger zaprasza na krem sułtański, którego smak i receptura nie zmieniły się odkąd próbowałam go po raz pierwszy mniej więcej 10 lat temu.

Na każdy gust i na każdą kieszeń

Niger to przede wszystkim bar kawowy, i kaw ci tu pod dostatkiem. Zadowoli najbardziej wymagających kawoszy-koneserów, a także tych, co za kawą nie przepadają, ale nie pogardzą słodką gratką w postaci kolorowych, kremowych deserków i najlepszego tortu – mówię to z całą odpowiedzialnością – w całej Zielonej Górze. Furorę robi wspomniany wcześniej krem sułtański i gorąca czekolada z bitą śmietaną z “własnej pasieki”. Ja zwykle po krótkiej chwili zastanowienia decyduję się na wielką kulkę lodów mleczno-waniliowych z sosem owocowym i malinami w żelu w towarzystwie tortu czekoladowego (a jakże) i napoju firmowego z pomarańczy. Ceny jak najbardziej przyjazne studentowi, niezmienne od wielu lat, bez niespodzianek po hucznym sylwestrze (sprawdziłam!).

Afryka dzika

Klimat tego miejsca jest nie do opisania, ale na pierwszy rzut oka widać, że nazwa Niger nie wzięła się znikąd. Spozierające z każdego kąta afrykańskie facjaty mogą przyprawić o dreszcz, ale wrażenie to znika wraz
z pierwszym łykiem znakomitej kawy. Podobno Niger to “bar dla dinozaurów jest”, ale na przekór temu niechlubne “generation X” z błogością na twarzy wcina “Bajkę”, bo na takie specjały nie można być ani za młodym, ani za starym. A że Niger pozostaje niewzruszony wobec dynamicznych zmian i gardzi dobytkiem XXI wieku, to sprawa drugorzędna – mnie tam wystrój PRL-owskiej stołówki nie zawadza w delektowaniu się tamtejszymi specjałami, które z całą pewnością oczarują was niczym afrykański szaman.

 

Autor: Anna Nadstoga (anna.nadstoga@o2.pl)

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00