KULTURA:

Osaczona

Współcześni rodzice (w wieku 30-40 lat) traktowani są jak głupki, którzy nie mają zielonego pojęcia o tym, jak postępować z własnym dzieckiem. Pisze się więc dla nich obecnie mnóstwo poradników i artykułów w tzw. fachowej prasie. Szczegółowo informuje się nie tylko, jak pielęgnować dziecko, ale również, jak je wychowywać. Nie tylko kiedy, ale i gdzie i czym dziecko myć. Nie tylko czym, ale i przy jakim stole dziecko karmić. Nie tylko co, ale i jakimi słowami oraz tonem do dziecka mówić. Planuje się rodzicom każdą minutę, jaką z dzieckiem spędzają, ograniczając do minimum ich swobodę. Wiadomo: jak się nie powie dokładnie, co rodzic ma robić, to nie wiadomo, jakie okropieństwa mu wtedy przyjdą do głowy.

Nie da się sprostać tak wyśrubowanym wymaganiom. Po pierwsze, normalny rodzic nie ma czasu, żeby te poradniki dokładnie przeczytać. Po drugie, nie ma czasu, żeby się nad nimi spokojnie zastanowić. Po trzecie, w sytuacjach stresujących, czyli kryzysowych, czyli wymagających natychmiastowego działania, nie jest w stanie przypomnieć sobie, jak mu radzili postąpić. Albo po prostu takich sytuacji nie przewidziano w „instrukcji obsługi dziecka".
Innymi słowy – do kitu te poradniki, ponieważ rodzic i tak postępuje odruchowo, czyli instynktownie czyli tak, jak postępowali jego rodzice w podobnej sytuacji. Oczywiście rzadko takie postępowanie jest właściwe – to znaczy zgodne z zaleceniami poradnika, więc rodzic ma potem wyrzuty sumienia, że źle postąpił. Stara się więc wynagrodzić dziecku swoje „złe" zachowanie, fundując mu jakąś przyjemność – co oczywiście, zgodnie z instrukcją obsługi, jest znów nagannym zachowaniem. I błędne kółko się zamyka.

Ileż czegoś takiego można wytrzymać? W którym momencie rodzic wywala te wszystkie książki i gazety do śmieci i mówi: „to moje dziecko, będę je wychowywać sam, tak jak potrafię"? Raczej nigdy. Każdy przecież chce, żeby jego dziecko wyrosło na mądrego, szczęśliwego człowieka. A przesłanie jest jednoznaczne: wyrośnie na takiego człowieka, jeśli będziesz robił to, co ci każemy.
Współczesny rodzic jest zaszczuty. Nie zawsze potrafi zachować się tak, jak powinien zgodnie z instrukcją, ale nie potrafi jej wyrzucić do kosza.

Ostatnio jeszcze na dodatek wszyscy straszą przerażającymi karami za bicie dzieci. Zakaz bicia dzieci już zresztą w naszym prawie jest (w Konstytucji i w Kodeksie karnym). Kary za jego złamanie też są przewidziane. Ale postraszyć można. Presja więc się zwiększa.
Nie mówię, że jestem zwolenniczą bicia dzieci – ale z ręką na sercu, kto nie miał czasem ochoty przylać smarkaczowi? A kto dostał klapsa od swoich rodziców? Każdy.
Każdy, kto jest rodzicem, wie, że są takie sytuacje, że „zaraz mnie szlag trafi". Kiedy nic nie skutkuje: ani prośby, ani tłumaczenia, ani przekupstwa, ani negocjacje – no po prostu nic. Oczywiście zawsze można machnąć ręką, wzruszyć ramionami i powiedzieć: „rób co chcesz". Tylko, co potem? Zostanie smarkacz sam w tym sklepie? Albo wyjdzie na mróz bez czapki?

Kiedyś dostałam smsa od Filona: „Przepraszam, że się dziś spóźnię, ale muszę posiedzieć chwilkę z synkiem, bo żonie puściły nerwy." Jak zdesperowany musiał być, że coś takiego napisał! Rozumiem go doskonale: u mnie w domu też przecież zdarza się, że mówię do MM: „Proszę Cię weź ją, bo ja już z nią nie wytrzymam" i zatrzaskuję się w sypialni. Albo on wraca z nią ze spaceru: twarz zacięta i zła, a po jej policzkach płyną łzy. Pytam, co się stało, a MM: „mam jej już dość!"

Każdemu puszczają nerwy. Problem polega na tym, że we współczesnym świecie to jest niewybaczalny grzech. We współczesnym świecie każdy musi być wyluzowany, spokojny i uśmiechnięty. Rodzic również. A to jest niekiedy niewykonalne.
Autor: Amambilis / interia.pl

Zobacz więcej
Back to top button
0:00
0:00