KULTURA:

Nie sprzedawaj auta rodzinie

Znane powiedzenie głosi, że z rodziną dobrze wychodzi się wyłącznie na zdjęciach. Dlatego, szukając chętnego na nasz samochód, powinniśmy wystrzegać się krewnych i bliskich znajomych. Na pierwsze trudności natrafimy już na etapie negocjacji cenowych. Im będzie wypadało się targować, my, jeżeli nie zechcemy pójść na duże ustępstwa, wyjdziemy na pazernych chciwców.
 
Wieczysta gwarancja
 
Co gorsza, z chwilą dobicia targu nasze kłopoty bynajmniej się nie skończą, bowiem sprzedaż auta osobie z bezpośredniego otoczenia oznacza udzielenie na ten pojazd wieczystej gwarancji, przynajmniej w wymiarze moralnym. Jeżeli za powiedzmy dwa lata w “naszym” samochodzie nawali sprzęgło, siądą amortyzatory, czy, nie daj Boże, zerwie się pasek rozrządu, aktualny właściciel z pewnością w mniej lub bardziej dobitny sposób da nam do zrozumienia, że powinniśmy go o możliwości takiej awarii uprzedzić, a teraz czuć się za nią odpowiedzialni. Kto wie, może nawet partycypować w kosztach naprawy…
Sprzedając auto kuzynowi możemy się spodziewać, że przy każdym spotkaniu będziemy zasypywani uwagami na temat jego wyglądu i stanu technicznego. Nie dziwmy się również, gdy po pięciu latach (historia autentyczna!) krewniak zadzwoni z pytaniem, “na którym ząbku brał nam hamulec ręczny, bo jemu bierze dopiero na piątym”.
 
Będzie wydziwiał, grymasił i…
 
Źle jest również sprzedawać samochód kompletnemu motoryzacyjnemu dyletantowi czy dyletantce. Istnieje bowiem graniczące z pewnością prawdopodobieństwo, że taki ktoś przyjedzie na oględziny pojazdu ze szwagrem, uważającym się za wybitnego znawcę motoryzacji, który, by wykazać swoje kompetencje, będzie wydziwiał, grymasił i wymyślał cuda na kiju. Na końcu orzeknie, że “zawiecha skrzypi, elektryka zaraz padnie, a ogólnie to badziewie i lepiej poszukać paska lub mietka, bo tylko szwabską furą da się dłużej pobujać”, po czym odjedzie razem z niedoszłym nabywcą w siną dal.
Jeśli się da, należy unikać także czepialskich, nie rozumiejących, że samochód jest przedmiotem użytkowym, a nie trzymanym w kredensie i od czasu do czasu odkurzanym bibelotem. Tacy ludzie oczekują zazwyczaj, że dziesięcioletni pojazd będzie wyglądał, jakby wczoraj wyjechał z fabryki. Pochylą się z troską nad najdrobniejszą rysą, załamią ręce nad każdą plamką na tapicerce. Po wizycie takiego delikwenta poczujemy się jak niedomyci bałaganiarze w rozdeptanych butach.
 
Samochód ma jeździć i wozić
 
Wymarzony klient ostro się targuje, ale nie kaprysi. Wie, że kupno pojazdu mechanicznego nie jest żadną inwestycją na przyszłość ani lokatą kapitału. Samochód ma jeździć, wozić i nie zawodzić na drodze. A jeżeli przy okazji jeszcze się podoba, to tylko się cieszyć…

Autor: Źródło informacji: www.interia.pl

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00