KULTURA:

Bezkarne dryfowanie poza czasem i przestrzenią

W atmosferę byliśmy wprowadzeni już przed gmachem teatru. Rydwany, mroczna muzyka, w holu dziwaczne postaci, które lustrowały nas beznamiętnymi spojrzeniami. Jak dla mnie – świetne wtajemniczenie w to, co na nas czekało na scenie. Czechowski zadbał, abyśmy już od samego początku poczuli nastrój, wyzbyli się obojętności, zostawili szarą codzienność i niepotrzebne myśli w szatni, razem z płaszczami.

Na pierwszy rzut oka mogłoby się zdawać, iż „Sen…” zespołu z Lubuskiego Teatru jest dość chaotycznym zbiorem scen. Bez większego ładu i powiązania. Nic bardziej mylnego. Każdy, kto dał się ponieść wodzom fantazji, trafił na klucz, dzięki któremu mógł zrozumieć sens i przesłanie nie tylko Szekspira, ale też Czechowskiego. Bowiem zarówno jednemu, jak i drugiemu, chodziło o pokazanie dramatu miłości, jej ogromnego pragnienia, które nosi w sobie praktycznie każdy z nas oraz jak bardzo bywa ona nieraz krzywdząca.

Pomimo bardzo współczesnego podejścia do spektaklu, czego przykładem było chociażby dobranie muzyki (kawałki Imany, Beatlesów czy też Violetty Villas), twórcom udało się zachować eter szekspirowskiego dzieła. Ogromne uznanie dla Michała Pabiana, który jako dramaturg zadbał o nienaruszenie oryginalnego tekstu. Wręcz przeciwnie – postarał się o jego podkreślenie.

Na pochwałę zasługuje także, a być może przede wszystkim doskonała gra naszych zielonogórskich aktorów – jak zawsze stanęli na wysokości zadania. Hanna Klepacka udowodniła nam, iż doskonale radzi sobie z rolą Tytanii, postaci pełnej cierpienia, a zarazem erotyzmu. Ernest Nita (Lizander) poparł dowodami wcześniejsze opinie na temat jego gry – tylko kilkoma ruchami i gestami potrafi wzbudzić ogromne zainteresowanie ze strony publiczności, uzyskując jednocześnie zamierzony efekt komiczny. No i oczywiście Piotr Lizak, wcielający się w postać Demetriusza, który w pewnym momencie zdobywa serca wszystkich fanów zielonogórskiego klubu żużlowego zakrzykując „na Falubaz!”.

Są to tylko przykłady świetnie odegranych ról, ponieważ tak naprawdę każda zasłużyła na pochwałę, czego dowodem były owacje na stojąco publiczności już po przedstawieniu. Aż chciało się zakrzyknąć bis! Zwłaszcza do muzyka z gitarą, którego głos oczarował niejedną z pań.

Takiego Szekspira nie znaliśmy. Dzięki doskonałemu wyczuciu Roberta Czechowskiego, Dyrektora Lubuskiego Teatru im. Leona Kruczkowskiego oraz reżysera „Snu…”, przenieśliśmy się w szekspirowski świat elfów, nie tracąc przy tym ani odrobiny z naszej współczesności.

Autor: Małogrzata Włodarczyk

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00