MUZYKA:

W spodniach czy w sukience?

UZetka: Czego dowiedziałaś się o sobie tworząc płytę „W spodniach czy w sukience”?
Ania Dąbrowska: Co za trudne pytanie! Właściwie to nie wiem. Chyba dowiedziałam się tego, że każda płyta musi być szczera i prawdziwa, że każda płyta niesie za sobą niebezpieczeństwo porażki i trzeba to zaakceptować. Odkryłam też, że najważniejsze jest poszukiwanie własnego stylu.

Która piosenka z nowej płyty najbardziej Cię charakteryzuje?
Myślę, że jeszcze teraz nie mogę odpowiedzieć na takie pytanie, bo to jest zbyt świeża sprawa. Na tego typu pytania odpowiadam zawsze po jakimś roku, kiedy już zdołam się zdystansować do całego materiału i kiedy już będę wiedzieć, która z piosenek nie znudziła mi się na koncertach. Bo to też jest bardzo ważne: zdarza się, że niektóre piosenki mi się po prostu nudzą, a są takie piosenki, które zawsze z radością śpiewam. Zobaczę, która z nich taka będzie.

Długo szukałaś swojego stylu, eksperymentowałaś… Czy ta płyta to 100% Ani Dąbrowskiej?
Myślę, że nie. Jeszcze nigdy nie osiągnęłam 100% satysfakcji z żadnej płyty. Ileś tam rzeczy przy tej płycie mi nie wyszło. Przede wszystkim nie udało się nagrać jej w taki sposób, w jaki chciałam ją nagrać. Zamysł miałam taki, żeby nagrać ją w starym kinie w Międzyrzeczu, stamtąd pochodzi mój akustyk i to on wymyślił taki pomysł, co było bardzo fajne, bo wtedy płyta byłaby bardzo koncepcyjna, bo nie dość, że nagrałabym ją z zespołem na tzw. setkę, to jeszcze na starych sprzętach, na starych instrumentach, na stare mikrofony. Więc od strony dźwiękowej też byłaby to płyta retro, a oczywiście chciałam bardzo taki efekt uzyskać. Niestety okazało się, że aby uzyskać taki efekt, trzeba pracować nad tym bardzo długo, poświęcać na to sporo czasu, a ja tego czasu nie chciałam poświęcać. Miałam poczucie, że czas ucieka i nie chciałam przez rok nagrywać płyty. Chciałam ją jak najszybciej z siebie wyrzucić, żeby zająć się następnym materiałem. Poza tym dowiedziałam się też, że takie ślepe brnięcie w stronę retro, to też jest trochę zły pomysł, ponieważ nie da się tego zrobić lepiej niż zostało to zrobione w latach 60. Prawda jest taka, że oni zrobili to wtedy najlepiej, a my dzisiaj możemy tylko to naśladować, zresztą nieudolnie… Zawsze uważałam, że każda płyta to troszeczkę kompromis polegający na różnicy tego, jak bym chciała, żeby płyta brzmiała i wyglądała, a tego, jak jest w rzeczywistości – bo czegoś się nie udało zrobić, bo na coś zabrakło czasu itd. itd. Więc na pewno nie osiągnęłam 100% tego, co bym chciała zrobić. Może to i dobrze, bo jeszcze wszystko przede mną.

Nagrałaś wiele duetów, pokusiłabyś się o zaśpiewanie np. z Dodą?

Myślę, że bym się nie pokusiła. Oczywiście bez żadnych zewnętrznych niechęci, tylko nie wiedziałabym, po co miałabym to zrobić w ogóle. Ani jej fani by tego nie docenili, ani moi, więc byłby to ruch bez sensu.

Z kim z ludzi, z którymi współpracowałaś, pracowało Ci się najlepiej?
Właściwie to chyba ze wszystkimi mi się dobrze pracowało. Ja lubię pracować z innymi ludźmi, więc zawsze się nastawiam na coś fajnego. Bardzo dobrze mi się pracuje z moim zespołem. Jest taki chłopak, Kuba Galiński – klawiszowiec, który ze mną gra i często teraz ostatnio nagrywamy sobie jakieś rzeczy wspólnie w studiu siedzimy i dłubiemy. Z resztą  Kuba wyprodukował kilka kawałków na moje single, które będzie można kupić tylko na koncertach i z nim mi się ostatnio bardzo dobrze pracuje.

Z jednej strony uciekasz przed sławą, nie tańczysz ani na lodzie, ani z gwiazdami, a jednak jesteś bardzo popularna i media „zabijają” się o Ciebie? Jak to robisz?
No cóż, nie tańczę nigdzie, bo może po prostu nie umiem tańczyć i dlatego nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby wystąpić w takim programie. Poza tym dla mnie muzyka jest tak istotna, że nie chcę tracić czasu na jakieś inne zajęcie, tylko chcę po prostu to robić, bo wiem jak czas ucieka i boję się że mi go zabraknie na zrealizowanie wszystkich moich planów muzycznych. Dlatego staram się nie skupiać na niczym innym zbyt mocno. Oczywiście jest to dosyć trudne, bo jestem taką osobą, którą jak coś zainteresuje, to się poświęca temu naprawdę bardzo. Próbuję zawsze znaleźć wszystko, co jest możliwe w danym temacie. Zresztą tak było, jak zostałam reżyserem swojego własnego teledysku. Dowiedziałam się jak największej ilości rzeczy o tym, jak się robi teledyski, nawet kupiłam dwie kamery. Miałam totalny odjazd w tym kierunki. Dlatego ta wiedza powoduje, że staram się nie angażować w zbyt dużą ilość zajęć na raz, bo wiem jak to się kończy, wiem że mocno się w to zaangażuję.

W Zielonej Górze zagrasz w filharmonii. Nie boisz się, że to nie odda klimatu twoich utworów?
To na pewno troszkę nie odda klimatu piosenek, ale już występowałam w niejednej filharmonii i też doceniam tego typu miejsca, one są bardzo klimatyczne, trochę ekskluzywne. Postaram się zmobilizować ludzi do tego, żeby poczuli się troszeczkę swobodniej.

W swoich tekstach dajesz odpowiedź, że jednak w spodniach. Koncert w Zielonej Górze – w spodniach czy w sukience?
[śmiech – przyp. red.] W spodniach … ale za to na elegancko. Autor: Paula Mościcka

Zobacz więcej
Back to top button
0:00
0:00