MUZYKA:

Symfoniczny lifting

Przyznam szczerze, że obawiałem się tego albumu. Po nieco zachowawczym „Poetry for the Poisoned” stała się bowiem rzecz, której nawet najstarsi Indianie nie byliby w stanie przewidzieć. Roy Khan, postać szalenie charyzmatyczna i wręcz wklejona w logo Kamelot, z przyczyn osobistych podjął decyzję o odejściu z zespołu. Dla fanów było to gorsze niż wszystkie plagi egipskie razem wzięte. I wcale się temu nie dziwię. Khan, jak mało który wokalista metalowy, potrafi oddać atmosferę utworu, nadając mu nie tylko odpowiedni klimat, ale także wzbogacając o porządny szlif techniczny. Trzy lata nauki śpiewu chóralnego zrobiły swoje. Jak to? Kamelot bez szalonego Norwega? No way!

Na drugiej części trasy promującej „Poetry for the Poisoned” zespół skorzystał z pomocy Fabio Leone, który dotychczas znany był z łamania angielszczyzny we włoskim Rhapsody of Fire. Był to pomysł nieco ryzykowny, ale Fabio pomyślnie wybrnął z tego zadania. Jednak podczas trasy pojawił się ktoś szczególny. Gdy zobaczyłem Kamelot na ich jedynym koncercie w Polsce (06.05.2011, Kraków), wiedziałem jakie będą ich dalsze losy. Tą szczególna postacią był bowiem Tommy Karevik, wokalista szwedzkiego Seventh Wonder. Jego kunszt wokalny znałem już wcześniej, ale to co zrobił z niektórymi utworami Kamelot (m.in. „Center of The Universe”), wyrwało z foteli nawet największych malkontentów. Kilka miesięcy później mogłem pogratulować sobie intuicji. Karevik oficjalnie stał się nowym wokalistą Kamelot.

Trzeba przyznać, że „Silverthorn” był dla zespołu ogromnym wyzwaniem. Nie dość, że obrali ryzykowną stylistykę metalu symfonicznego, którą jak wiadomo bardzo łatwo można zrównać z banałem, to jeszcze zdecydowali się na pierwszy od lat album koncepcyjny. Oni to dopiero potrafią się bawić. W świetle dylogii „Epica”/”The Black Halo” mogli odnieść spektakularną klęskę, przy której porażka naszej piłkarskiej reprezentacji z Ukrainą byłaby jedynie niewinną wpadką. Takich rzeczy po prostu się nie robi. Nie z nowym wokalistą, nie w czasie ewidentnego kryzysu twórczego. A oni jak na złość, zrobili. I to jeszcze jak!
 
„Silverthorn” to historia utrzymana w klimacie powieści gotyckiej. Główną oś fabularną stanowi historia tragicznego w skutkach wypadku dziewczynki o imieniu Jolee, która po śmierci powraca jako byt astralny. Brzmi banalnie? Nic z tych rzeczy. Historia została bowiem rozpisana na kilka aktów, a emocje rozsadzają nawet najbardziej zatwardziałych słuchaczy. Klasyczne intro przechodzi w singlowe „Sacrimony”, w którym do głosu dochodzi „nowy nabytek” Kamelot, czyli znana z Amaranthe Elize Ryd. Duetów wokalnych na linii Karevik – Ryd jest na albumie znacznie więcej, ku uciesze niżej podpisanego. Kolejne utwory to prawdziwe tour de force symfonicznego grania. „Veritas”, „My Confession” czy tytułowe „Silverthorn” zamkną usta wszystkim tym, którzy w najnowszym albumie widzieli widmo klęski. Prawdziwą perełką jest także „Song for Jolee”, bodaj najlepsza ballada w dorobku zespołu.
 
Udał się chłopakom ten album, co do tego nie ma wątpliwości. Nie spodziewałem się aż tak dobrej płyty, tym bardziej, że w przypadku roszad personalnych większość znanych mi kapel obiera raczej zachowawczy ton (vide Dream Theater). Kamelot lubi jednak zaskakiwać. Absolutnym bohaterem „Silverthorn” jest rzecz jasna Tommy Karevik. Mam nadzieje, że Thomas Youngblood et consortes dmuchają na niego i chuchają. Strata takiego skarbu nie wchodzi w grę. W barwie jego głosu słychać co prawda podobieństwo do Khana, ale jest to Khan po liftingu i zabiegach w spa. Czuć świeżość i ogromny ładunek emocji. A chyba właśnie tych czynników najbardziej brakowało w ostatnich dokonaniach Kamelot.

Autor: Damian Łobacz

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00