MUZYKA:

Polski Beltaine gra celtycką muzykę

Jak to się stało,  że grupa 7 osób z przeróżnych kierunków, począwszy do ścisłych, bo są wśród was technicy, poprzez artystów, aż po humanistów, stworzyła grupę muzyczną Beltaine?

Myślę, że muzyka ma to do siebie, że potrafi scalić ludzi niezależnie od płci, rasy i wyznania, i to ona tak zadziałała. Nie ma jakiegoś przepisu na zasadzie: znajdź obleśnego perkusistę, do tego skrzypka z neurotycznymi problemami, polonistę z przerośniętym ego (śmiech) i stworzysz zespół. To się stało w sposób absolutnie nieracjonalny. Wszyscy z nas jakoś podprogowo czuli, że ta muzyka jest fajna i jakoś tak udało nam się dobrać. Nie było żadnego castingu, raczej to byli znajomi, znajomi znajomych i tak się stało, że dobraliśmy się do kupy.

Skąd zaczerpnęliście pomysł na nazwę zespołu? Wiem, że Beltain oznaczało kiedyś celtyckie święto, czy coś szczególnego was zainspirowało właśnie w tym święcie?

Powiem szczerze,  że z nazwą jest tak, że wzięliśmy słownik mitologii celtyckiej i to była pierwsza nazwa, która fajnie brzmiała.

Czyli nie było jakiegoś szczególnego znaczenia w tej nazwie?

Nie, nie. Dopiero późnej dowiedzieliśmy się, że jest to święto ognia i płodności i postanowiliśmy, że będziemy żywiołowo grać. Próbowaliśmy też dopasować muzykę do ideologii. Prawda jest taka, że do ideologii można dopasować wszystko, w związku z tym tak to wyglądało. Ale nie było jakichś głębszych poszukiwań itd. Po prostu pierwsza nazwa, która ładnie brzmiała.

A jak z waszymi trasami? Spędzacie bardzo dużo czasu jeżdżąc. Jak to godzicie ze swoimi obowiązkami codziennymi, z pracą? Tutaj fenomenem jest pana praca polonisty w szkole…

Na szczęście praca w szkole ma to do siebie, że nie spędza się w niej czterdziestu godzin tygodniowo i można to wszystko połączyć. Najwięcej koncertów jest granych głównie w weekendy i wakacje, wtedy szkoła nie koliduje. Dla chcącego nic trudnego. Większość z nas to przedstawiciele zawodów wolnych, można powiedzieć też, że frywolnych, i można wszystko odwołać. Mam dobre układy w szkole i czasami muszę dopracowywać lekcje tygodniami i użerać się z tym „stadem głąbów” po godzinach, ale można to jakoś połapać. Jestem o tyle dobrze usytuowany, że moja pani dyrektor wiedziała, kogo zatrudnia i wiedziała, z czym to się wiąże, i jak najbardziej to akceptowała, mając jednocześnie świadomość, że z samej pensji nauczyciela ciężko się utrzymać.

Jeszcze przy temacie tras. Wyglądacie na grupkę znajomych, przyjaciół. Czy są jakieś zgrzyty, w takich długich trasach?

O Jezu! Oczywiście są, nie wiem czy one nadają się do publicznej wiadomości (śmiech). Wyzywaliśmy się miliony razy. Nie ma trasy gdzie by nie było przynajmniej jednej kłótni,  bójki sie jeszcze nie zdarzały, ale słowa, które są uznawane nawet przez największych luzaków językowych za skrajnie wulgarne, padały. Pod koniec grudnia kiedy mamy większą liczbę koncertów zaczynamy się nienawidzić. Później jest tak, że przez miesiąc się nie widzimy, spotykamy się i czujemy,  żeby znów zagrać koncert i jest fajnie. Ale mimo różnic charakteru i cięć, które muszą mieć miejsce czasami dogadujemy się na scenie i to jest najważniejsze. Dementujemy plotki o rozpadzie zespołu (śmiech).

Jak wygląda kwestia popularności? Możemy odnieść wrażenie, że w Polsce jesteście mało znani, a za granicą dużo bardziej.

Myślę, że można odnieść takie wrażenie w Polsce. Powiedzmy sobie szczerze, że nawet te kilkanaście koncertów zagranych we Włoszech nie powoduje, ze każde włoskie miasto na wieść, że przyjeżdża Beltaine wybiega na ulice, rozwija czerwone dywany i biegnie po autografy. Niezależnie od tego, gdzie gramy, to jest to niszowa muzyka. Natomiast mam wrażenie, że chyba odbiorcy w niektórych krajach są bardziej wyrobieni i bardziej wrażliwi na taki rodzaj muzyki, co było widać np. w Szetlandach, gdzie oni doskonale rozumieli taką muzykę, w zasadzie wtedy faktycznie był duży festiwal, większość mieszkańców przewijała się przez koncerty. Może jest pewna różnica w kulturze muzycznej, ale w życiu nie stwierdziłbym, że jesteśmy bardziej znani w innym kraju niż w Polsce. Jednak tutaj zagraliśmy kilkaset koncertów, we Włoszech kilkanaście, dwa koncerty we Francji, kilka koncertów w Czechach i kilka koncertów w innych krajach. 

Czy jest jakiś taki koncert, który wspominacie jako ten najlepszy w dotychczasowej karierze?

Myślę, że trudno odpowiedzieć na to pytanie. Wiadomo, że koncerty wspomina się miło. Pamiętam nasz koncert w Kawonie, to chyba był nasz drugi koncert. Jeszcze graliśmy ostatni koncert bez perkusisty. I to był taki pierwszy moment, kiedy poczuliśmy, że jest super, że nie potrzebujemy żadnych ram muzycznych, że rozumiemy się na tyle dobrze, że jesteśmy w stanie improwizować i rozumieć się z taktu na takt oraz wymyślać na bieżąco aranżację. To było takie pierwsze niesamowite muzyczne przeżycie. Jeśli chodzi o koncerty za granicą, to dla mnie dwa są wyjątkowe. Przede wszystkim Mołdawia i zetknięcie się z klimatem Socjalistycznych Republik Radzieckich i szarżującym kapitalizmem. Niesamowite zderzenie i rozmowy z tamtymi ludźmi przy dużej ilości mołdawskiego wina- To było coś nieprawdopodobnego. I Szetlandy. Gdzie po wizycie, która trwała tydzień, stwierdziliśmy, że gdybyśmy się mieli gdzieś wyprowadzić poza Polskę to byłyby to właśnie Szetlandy.

A jak wspominacie koncerty w takich miejscach jak np Meksyk, bo to są klimaty z drugiego końca globu. Jak wspominacie tamte koncerty.

No w Meksyku akurat nie byłem, ze względu na swoje obowiązki egzaminatora maturalnego oraz przyszłego małżonka. Natomiast byłem w Malezji i było gorąco. Myślę, że temperament przystanku Woodstock jest chłodny w porównaniu z ognistym piekłem środka lasu deszczowego, gdzie gdzieś 20 tys osób taplało się po kostki w błocie i absolutnie szalało w międzynarodowy sposób. Było tam mnóstwo Australijczyków, Amerykanów, Chińczyków, mieszkańców Malezji, nawet spotkaliśmy grupkę Polaków. To było naprawdę coś.

Właśnie też chciałbym zapytać o Przystanek Woodstock. Graliście tam dwukrotnie w 2005r i w 2010, jak wspominacie te koncerty?

Tak, za pierwszym razem na scenie folkowej, wtedy jeszcze scena folkowa była otwarta i był to naprawdę fajny koncert, z głupim tekstem na koniec: „ Przepraszamy ale musimy ustąpić miejsca burakom ”, ponieważ po nas grał zespół Buraki, który pozdrawiam przy okazji. Drugi koncert już nie był taki fajny. Graliśmy w 2010  w Namiocie Sztuk Pięknych. I to co mnie zabolało, to straszny przemiał muzyków. Nie było czasu na porządną instalację, porządną próbę. „Wejść zagrać, spadać , wejść, zagrać, spadać ”  tak taśmowo.  Dlatego nie jesteśmy do końca zadowoleni. Oczywiście była fantastyczna atmosfera i fantastyczna widownia, natomiast jeśli chodzi o kwestię samej organizacji to mam wrażenie, że brakowało takiego normalnego, ludzkiego kontaktu na linii organizator- zespół i czasu żeby rozwinąć skrzydła. Może wszystkiego było po prostu za dużo. Ciężko mówić, ale nie był to klimat tego starego Woodstocku.

Czy w natłoku tych koncertów i tras przymierzacie się do piątego krążka?

Zauważyliśmy, że statystycznie nasze studyjne albumy ukazują się raz na trzy lata. W związku z tym myślimy, ze w 2013 coś się pojawi.

A czy macie już plan czym będziecie się inspirować. Można zauważyć, że ostatnio płyta Triu była inspirowana różnymi motywami, przeplatana różnymi stylami. Czego możemy się spodziewać teraz?

Myślę, że jest już coraz mniej inspiracji, a coraz więcej naszych własnych pomysłów. Myślę, że następna płyta będzie szła w stronę bardziej energetycznego grania, bo Triu jest krążkiem, z którego jesteśmy cholernie zadowoleni. Myślę, że jest to nasza najbardziej udana płyta ale jest też taka wydumana, taka dopieszczona, wysmaczona. Teraz chcielibyśmy pokazać trochę agresywnego folkowego oblicza. Takiego brudnego, ale jednocześnie rytmicznego i dającego kopa do tańca i myślę, że następna płyta będzie właśnie taka.

W takim razie z niecierpliwością czekamy na tę płytę. A jeszcze a propos tańca. Opieracie się na tych celtyckich motywach, a czy np taniec irlandzki nie jest wam obcy?

My wychodzimy od celtyckich klimatów, nie tyle się opieramy, bo nie jesteśmy ortodoksami, którzy grają Reela w tempie 134, tak jak ma być zagrane, albo Hanter gra w tempie 112. Jak nam się podoba melodia w tempie 179 to gramy ją w tempie 179. Nie obchodzi nas czy jakiś profesjonalny tancerz nie połamie sobie przy nim nóg, ale jest tak, że fajnie się dzieje kiedy możemy połączyć taniec z muzyką na żywo. Robimy takie rzeczy z grupą Comhlan i Glendalough a jeszcze fajniej jest gdy gramy muzykę bretońską  i pojawiają się ludzie, którzy znają tańce bretońskie. Momentalnie formułuje się potężny wąż złożony z kilkudziesięciu osób a czasami całej knajpy i jeden wielki orgiastyczny taniec.

W tym roku obchodzicie już dziesięciolecie działalności zespołu. Czy zamierzacie w jakiś specjalny sposób to uczcić?

Nie wiem. Zastanawiam się czy będziemy to czcić, czy się załamywać, że to jedna trzecie życia minęła z tym „ stadem idiotów ” na scenie. My tak czasami na to też tak patrzymy, no nie ukrywajmy. Nie wiem, może Festiwal w Będzinie będzie takim szczególnym miejscem gdzie jeżeli wszystko dobrze pójdzie, zrobimy coś specjalnego, ale jest za wcześnie żeby mówić o jakimś świętowaniu. Natomiast mamy zamiar rozgłaszać wszystkim na prawo i lewo, że gramy już 10 lat i w związku z tym za 8 lat będziemy mogli odebrać już dowody osobiste (śmiech).

Jako, że reprezentuję radio i gazetkę studencką, jak wspominacie lata studenckie? Czy już wtedy pojawiło się zamiłowanie do muzyki celtyckiej?

No tak, bo my wszyscy zaczynaliśmy jako studenci. 10 lat temu nie mieliśmy jeszcze żadnego magistra w składzie. To było nieprawdopodobne , że urywaliśmy się z zajęć czasami, gdzieś tam zwiewaliśmy z wykładów, nawet zarywaliśmy sesje, po to żeby wpakować się w piątkę do jednego samochodu, który był na tyle mały, że musieliśmy brać instrumenty na kolana. Tak załadowani śmigaliśmy po całej Polsce. To były niezapomniane czasy takiego totalnego wariactwa, gdzie grupa szczyli jeździ, bardziej wygłupia się na scenie niż gra coś poważnego, a jednak jakimś cudem ludziom się to podoba.

Zauważyliśmy, że w waszej grupie jeszcze Janek jest studiującym, czy to jest jeszcze aktualne?

Nie, nie, nie. Janek już jest magistrem inżynierem architektem, w związku z tym informacje są już przedawnione. Aczkolwiek jest faktem, że studiował najdłużej z nas wszystkich ilustrując zasadę, że jeśli student nie che aby się go uczelnia pozbyła, to nie jest tak łatwo tego dokonać. Skończył mężnie, dzielnie i co tu dużo mówić bierze się za swoje architektoniczne projekty. (13:15).

Czy mieliście podczas swoich koncertów jakieś wpadki, które można było dostrzec, z których ciężko wam było wybrnąć?

Jakichś poważnych wpadek nie było. Mieliśmy taką historię, że ktoś zapomniał instrumentu. I trzeba było tak ułożyć playlistę tak, żeby ten instrument został pominięty. Zdarzyło mi się po jednym koncercie rozkręcać akordeon i wracałem jak z dobrego koncertu metalowego, z którego gitarzyści wychodzą z rozwalonymi w drobiazgi gitarami. Ja wynosiłem w częściach akordeon, bo musiałem go rozkręcić i złożyć, co mi się totalnie nie udało. Zdarzyły się może jakieś pojedyncze wpadki. Świetna akcja była w Czechach na pierwszym koncercie, kiedy Jasiek wykonywał solo na harmonijce ustnej, wybiegł na przód sceny z mikrofonem i kablem, nie zauważył, że mikrofon się wypiął. Kabel został, natomiast Jasiek z niepodłączonym mikrofonem śmigał solo i to przez długi czas. Naprawdę to wyglądało komicznie, my wtedy biegliśmy za nim z tym żółtym kablem usiłując mu uświadomić- Jasiek zejdź na ziemię, najpierw trzeba to podłączyć. On był nieprawdopodobnie w swoim żywiole, niestety nagranie się nie zachowało, ze względów oczywistych – było za głośno. Dlatego harmonijka bez nagłośnienia nie mogła się przebić.  To chyba taka najzabawniejsza sytuacja.

Odchodząc troszkę od tematu. Bodajże 30 lat temu zespół 2+1 wydał płytę Irlandzki tancerz bardzo inspirowaną tymi klimatami. Jak myślicie, czy to wtedy w Polsce mogła się zacząć taka moda na motywy celtyckie?

Nie wiem. Mody chyba nigdy nie było. Natomiast mi się wydaje, że trochę… W pewnym momencie pewien Irlandczyk zadał nam pytanie, to było właśnie na promie jak płynęliśmy na Szetlandy,  dlaczego nie ma sesji z polską muzyką. Jak to jest, że muzyka irlandzka stała się tak popularna w Polsce i na czym polega ten fenomen. Myślę, że wynika to z takiego faktu, że nasza muzyka folkowa przechodzi renesans dopiero. U nas też już się pojawiają wpływy naszej muzyki, można ich już troszeczkę usłyszeć na Triu i na pewno będzie trochę klimatów na płycie następnej. Natomiast po siermiężnych czasach komunizmu kiedy nasz folk kojarzony był z zespołami typu Śląsk, Mazowsze z obowiązkową cepelią „Szła dzieweczka do laseczka uhaha”. Pojawienie sie nagle muzyki celtyckiej było powiewem czegoś rewelacyjnego z zachodu. To był taki wstrząs kulturowy i to było coś zupełnie świeżego bo to było takie odkrycie nieznanego świata, jakiejś muzyki za żelazną kurtyną, jakiegoś mistycyzmu, na który tutaj po prostu nie było miejsca. I myślę, że popularność tkwi w naszej mentalności. Ta muzyka paradoksalnie mentalności Polaków bardzo sprzyja.

No właśnie czy możecie powiedzieć czy my i np Irlandczycy mamy dużo wspólnego, czy więcej nas dzieli?

Myślę, że to jest dorabianie ideologii, że jeżeli ktoś jest fajnym człowiekiem to zawsze się dogada. Tak samo mamy wiele wspólnego z Irlandczykami jak z Niemcami, Francuzami, z Włochami. Nie ma tutaj reguł. Naprawdę myślę, że to jest próba dorabiania jakiejś sztucznej teorii, która nijak ma się do praktyki a jedyne co to może fajnie brzmi. Ludzie wszędzie są tacy sami. Może temperamenty mogą się zgadzać bo myślę, że i Polacy i Irlandczycy mają te same negatywne cechy. Są strasznie kłótliwi, strasznie zazdrośni o sukcesy kogoś innego, jak mogą kogoś podkopać, wsypać to oczywiście to zrobią. Na pytanie „ Jak jest? ” to oczywiście odpowie, że jest beznadziejnie, fatalnie a tamten ma dobrze bo coś ukradł. W tym sensie możemy mówić o podobieństwach (śmiech).

Dosyć często odwiedzacie Zieloną Górę. Czy mieliście kiedyś czas, żeby pozwiedzać nasze miasto i okolice? Czy jednak to jest tak, że wpadacie do klubu, gracie  koncert i lecicie dalej?

No niestety tak to wygląda, także w przypadku Zielonej Góry. Rzadko kiedy mamy okazję pokręcić się po miastach. Nie będę  ukrywał, że okolice zobaczylibyśmy bardzo chętnie, bo tak to zawsze wzruszamy się przejeżdżając przez Świebodzin. Ale przecież naokoło jest dużo fantastycznych miejsc. Mieliśmy okazję zobaczyć zamek w miejscowości Łagów. Mieliśmy okazję pokręcić się tam i to była miejscowość, która nas naprawdę rozbroiła. Jest absolutnie magiczna. Ale ja osobiście chciałbym w końcu międzyrzecki rejon obejrzeć. Pokręcić się tam po wszystkich bunkrach, których jest tam mnóstwo. I myślę, że też dla mnie jako mieszkańca pogranicza, jako Ślązaka, te tereny są fascynujące. Bo tutaj przeplatają się dwie kultury. Jest dokładnie to, co u nas na Górnym Śląsku. Jest kultura niemiecka i jest kultura polska i to czyni te obszary rewelacyjnymi. One są jeszcze nie odkryte  i myślę, że można mnóstwo o tym opowiadać. Bardzo jestem ciekaw Muzeum Wina i Tortur, bo kombinacja jest naprawdę rewelacyjna. Jestem ciekaw, na czym polega np. torturowanie przez wino. Czy napojeniem nadmierną ilością, czy ewentualnie trzymaniem  przez długi czas na trzeźwo…

A czy mieliście okazję być u nas podczas winobrania?

Nie, nie mieliśmy okazji być. Natomiast testowaliśmy lokalne wino i muszę powiedzieć, że drugiego takiego nie ma. Z jednej strony nie można powiedzieć, że ono jest jakieś genialne, z drugiej strony nie można też powiedzieć, że ono jest jakieś słabe. Ma w sobie coś tak oryginalnego, że jest stąd.

Dziękuję bardzo za wywiad.

Dziękuję również i zapraszam na koncerty.

Autor: Wojtek “Góral” Góralski

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00