MUZYKA:

Pić albo nie pić?

Podobno wiele placówek pomagających w walce z nałogiem stawia na aktywne spędzanie czasu. Jak wiadomo z nudów rodzą się dziwne myśli, a kiedy nic nie robimy ciężko nie myśleć o sięgnięciu po „ukochane” używki (patrz: papierosy). Zapewne w trakcie pobytu w klinice Fatboy Slim uczestniczył w tego typu terapii. Aby nie zmarnować efektów wielomiesięcznej pracy postanowił kontynuować walkę z nałogiem w domowym zaciszu, robiąc to co potrafi najlepiej. Stare, pogańskie hasło mówi, iż „w kupie siła” i dlatego do udziału w leczeniu zaprosił Davida Byrne’a. I tak rozpoczęły się prace nad koncept albumem „Here lies love”.

„Here lies love”, w celu uduchowienia i zwiększenia poziomu magicznej many w organizmie, został całkowicie poświęcony Imeldzie Marcos. Ta tajemnicza dla nas postać przez wiele lat twardą ręku, w towarzystwie swego męża Ferdinanda rządziła Filipinami. Znanej z ekstrawagancji Imelda doczekała się równie ekscentrycznego hołdu, w którym to zaproszone przez Cooka i Byrne’a wokalistki opowiadają historię jej życia.

Jeżeli spodziewacie się tanecznego arcydzieła, które przeniesie nas na piaszczysta plażę, gdzie imprezy trwają do rana to mylicie się jak sędziowie na MŚ w RPA. „Here lies love” to dwupłytowa opowieść, w której najważniejsza jest treść, a nie muzyka. Niestety. W prezencie otrzymujemy dwadzieścia dwie kompozycje, które za same nazwiska biorące udział w ich powstaniu powinny dostać kilka statuetek Grammy. Za mikrofonem stanęły m.in. Sia, Florence Welch, Roisin Murphy, Santogold. I na tym nasze zachwyty się kończą. Ciężko mi powiedzieć/napisać cokolwiek ciepłego na temat najnudniejszego albumu jaki słyszałem w tym roku. Wszystkie utwory brzmią podobnie i są całkowicie pozbawione polotu. Koncept album rządzi się swoimi prawami, ale na pewno nie należy do nich usilne muzyczne ujednolicenie. Gdyby każda z zaproszonych wokalistek umieściła utwór ze swoim udziałem na solowej płycie mielibyśmy muzyczny skandal. A tak mamy tylko poczucie żenady. Być może opinia na temat używek propagowana przez gwiazdy lat 60. i 70. jakoby miały one pomagać w procesie twórczym znajduje tutaj najdobitniejsze dowody na swoją prawdziwość. Trzeźwy Norman Cooka a.k.a. Fatboy Slim to cień samego siebie, który jedyne co ma nam do zaoferowania to marna kopia kopii. Na palcach jednej ręki jestem w stanie policzyć zachwyty jakich uświadczyłem w trakcie odsłuchu. Raz: słysząc głos Florence Welch śpiewający utwór, którego nie ma na jej solowym krążku. Dwa: Roisin Murphy i jej wokalny popis w „Don’t you agree?”, najlepsza kompozycja na całym albumie. Trzy: koniec płyty i wspaniała cisza.

Być może niezupełnie udało mi się pojąć ideę krążka „Here lies love”. Być może muzyka jest tylko nieliczącym się dodatkiem, a moja uwaga powinna skupić się na tekstach i historii w nich opowiedzianej. Jeżeli tak jest to po co w ogóle tę muzykę tutaj umieszczać? Łatwiej, przyjemniej i na pewno oryginalniej gdyby odczytać losy Ismeldy w całkowitej ciszy. Piaszczyste plaże i drinki z palemką zostały zamienione przez Fatboy Slima na kraj, w którym deficyt budżetowy jest większy niż moje poczucie wstydu. Groove i taneczny sznyt został zamieniony na muzyczne seppuku. Nie mam nic przeciw muzycznym eksperymentom i eksplorowaniu coraz to nowszych płaszczyzn, ale umiar i rozsądek też trzeba znać.   

Autor: Łukasz Michalewicz

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00