MUZYKA:

No surprises?

Radiogłowi rozpieszczali nas przez lata. Ich dyskografia liczy osiem płyt, z czego pięć to albumy doskonałe, trzy wywracające muzykę popularną do góry dnem, a jeden zdefiniował czasy, w jakich przyszło nam żyć. I, swoją drogą, nie pozostawił na nich suchej nitki. Drugi już raz dostajemy od Radiohead niemal godzinę świetnej muzyki. A jednak marudzimy.
 
Przede wszystkim chodzi o swego rodzaju zmęczenie materiału. Anglicy nagrali już wszystko. Grali britrock, muzykę elektroniczną, mieszankę powyższych… przyszedł czas wieków średnich. Niesamowicie opornie przychodzi nam pogodzenie się z tym, że Yorke, Greenwood i koledzy już niczym nas nie zniszczą. Taka kolej rzeczy.
 
Na „The King of Limbs’ przede wszystkim mało jest gitar. Radiohead nadal eksploruje te same rejony, co na „In Rainbows”. Czyli liczy się sekcja, wokal Yorke’a i elektronika. Mamy i przyjemne kombinowanie, i oniryczne, płynące utwory. Na pierwszy rzut ucha najbardziej wybijają się singlowy „Lotus Flower” i „Morning Mr. Magpie”, później do nich dołączają „Little By Little” i wieńczące zestaw „Separator”. Ale nic tu nie zabija, nie czujemy tej energii, co przy „The Bends”, ani nie płaczemy jak przy największych smutach z „OK Komputer”.
 
Po przesłuchaniu tej płyty nasuwa się parę smutnych wniosków. Jasne, materiał na tle konkurencji jest świetny. Ale świetny w skali ziemskiej, a Radiohead i ich muzyka zawsze byli z kosmosu. Dzisiejsze ich dokonania niestety gwiazd nie uchylają. Wyobraźmy sobie ucznia, który zawsze dostaje same szóstki, a teraz jedzie na piątkach. Cały czas wynik bardzo dobry, a jednak w jakiś sposób rozczarowuje. 

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00