MUZYKA:

Nie uratowałem świata

No dobra, może ta sytuacja nie miała miejsca, ale mogłaby mieć. A ja uważam, że jeden Bono to i tak o jednego za dużo w skali planety. Coldplay na początku XXI wieku byli grupą szanującą prostotę, uprawiająca własne smętne poletko. Wszystko grało i za sprawą dwóch pierwszych płyt odnieśli zasłużony sukces, okupiony fiaskiem trzeciego krążka. I wtedy coś w Coldplay pękło. Wtedy musieli sprzedać duszę diabłu i podpisać certyfikat brzmiący następująco: „Nie wydamy już dobrej płyty, ale zostaniemy megagwiazdami”.
 
Tyle tytułem przydługiegio wstępu. Teraz szybko do rzeczy – Coldplay na swym nowym materiale pozostają megagwiazdami. Słuchać to w każdym dźwięku na „Mylo Xyloto”. Słychać to w utworze singlowym i duetem Martina z Rihanną [sic!]. Nie mam pojęcia, dla kogo jest ta płyta. Na pewno nie dla fanów U2, bo oni słuchają tylko U2. Nie dla sympatyków dawnych dokonań Coldplay, bo grupa ich zaniedbuje od lat. Nie jest to też pozycja dla sympatyków dobrej muzyki, bo to strasznie słaby krążek. Wszystko wskazuje na to, że Colplay ma już – albo myśli, że ma – rzeszę bezkrytycznych fanów, czekających na każdy dźwięk, który wydadzą. Ale nie to jest przerażające. Przerażające jest fakt, że się nie mylą.
 
Sytuację ratują dwie przyjemne balladki, „U.F.O.” i „Up In Flames”. Nie, nie ratują płyty – ratują przed przyznaniem jej zera technicznego. Nie ma ratunku dla Coldplay. Być może był po wydaniu ostatniej płyty. Wypłata musiała jednak skutecznie usunąć wyrzuty sumienia. Zapewne nie inaczej będzie w przypadku tego materiału. I pomyśleć, że mogłem temu zapobiec.
 

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00