MUZYKA:

Ni to zaśpiewał, ni wymruczał

Lubię Albarna, bo grał w Gorillaz, a to jest zespół mojego dzieciństwa, którym jarałem się w podstawówce. Mało zdań podsłuchanych przed koncertem bardziej uświadomiło mi, że się starzeję. Zresztą rzut oka na zebraną publikę nie pozostawiał wątpliwości: naliczyłem 118 koszulek Gorillaz przy ani jednej Blur.

Zanim jednak na scenie zameldował się Damon Albarn ze swoim koncertowym składem The Heavy Seas, swoje wdzięki (i dźwięki) prezentował duet Rebeka. Zazwyczaj nie jestem zwolennikiem takich hipsterskich indie dziadostw, ale występ składu był naprawdę udany, a mieszanka mocnego, żeńskiego wokalu z podkładami mieszającymi electro, wczesne techno i jeszcze parę rodzajów muzyki klubowej (i trąbki!), spodobała się publiczności. Ta, dotąd jeszcze niezbyt licznie zebrana na placu w poznańskiej Starej Gazowni, nagrodziła Rebekę brawami, nawet jeśli aplauzem projekt musiał się dzielić z – w końcu poprawiającą się – pogodą.

Nastała jednak godzina 22.00, a na scenę tanecznym krokiem wszedł Damon, przygrywający sobie na tamburynie. Za nim gęsiego wkroczył skład The Heavy Seas. Ruszyli od razu od singlowych „Lonely Press Play” i tytułowego „Everyday Robots”. Co ciekawe, utwory zagrane w nieco inny sposób niż na płycie. Debiut Albarna skąpany jest w melancholii i subtelnej elektronice, na żywo natomiast syntetyczne brzmienia ustępują podstawowemu rockowemu instrumentarium. To przez nie „Lonely Press Play” jest mocno rozbujane, a znane akordy pojawiają się na dużo bardziej wyraźnym basie i mocniejszym rytmie perkusji.

Ogólnie koncert był nie tyle promocją debiutanckiej płyty, co swego rodzaju przekrojem twórczości Albarna. Była oczywiście solidna reprezentacja „Everyday Robots”, ale było też Gorillaz, The Good, The Bad & The Queen czy Rocket Juice & The Moon (skład Albarna z Flea z RHCP oraz Tonym Allenem). Wybrzmiały więc „Tomorrow Comes Today” i „Kids With Guns”, „The Kingdom of Doom” i “Three Changes” oraz – z pewnością najlepsze jeśli chodzi o materiał z “Everyday Robots” – połączone, wspaniałe “You and Me” i „Photographs (You Are Taking Now). Podczas  tego ostatniego publiczność uniosła fotografie, wcześniej rozdane zapewne przez fanklub. Kiedy Damon w końcu (może w połowie utworu) podniósł głowę znad pianina i zobaczył mozaikę z czarno-białych zdjęć, posłał publice niby-ukradkiem buziaka.

No i Blur. Właściwie w momencie, gdy już powoli oswajałem się z myślą, że nie usłyszę ani jednego utworu macierzystego zespołu Albarna. Na sam koniec głównego setu mistrz ceremonii zasiadł jednak przy pianinie, zagrał parę akordów i zaczął: Where's the love song to set us free? Akustyczna wersja „Out of Time” z ostatniej płyty Blur, „Think Tank” zabrzmiała wspaniale, szczególnie z akompaniamentem publiczności, wtórującej artyście uważnie, by przypadkiem go nie przekrzyczeć. Zaraz potem Damon chwycił gitarę i zaśpiewał „All Your Life”, rewelacyjny, gitarowy numer z britpopowych czasów Blur. Utwór znalazł się na stronie B singla „Beetlebum”, stąd młodsza część publiczności mogła czuć się zdezorientowana. Przecież ta kończąca w przyszłym roku dwie dekady piosenka była starsza niż duża część słuchaczy.

Nikt nie wierzył, że kiedy Damon Albarn zszedł ze sceny, już na nią nie wróci. Kiedy po minucie nawoływań ponownie na niej stanął, zapowiedział gościa – ghańskiego rapera M.anifest, który został wywołany do tablicy, by wykonać „Clint Eastwood”, być może największy komercyjny hit Albarna. Nie trzeba chyba mówić,  że wszyscy zebrani na placu Starej Gazowni zaczęli tańczyć, a przedował w tym – jak przez cały koncert zresztą – sam Damon. W pewnym momencie dojrzał maskę swojego animowanego alter ego z Gorillaz, Murdoca 2D (dziękuję komentującym za korektę:) i, nie myśląc wiele, wciągnął ją na głowę i tak wykonał resztę utworu, prezentując dodatkowo swoją wersję tańca goryli z teledysku przeboju Gorillaz.

Najsłabszym numerem na „Everyday Robots”, który totalnie nie pasuje do reszty, jest „Mr. Tembo” . Radosna piosenka o słoniątku [sic!] nijak ma się do całej płyty i zdecydowanie odstaje zarówno od jej poziomu, jak i nastoju. Jakież było moje zdziwienie, gdy wersja live tego utworu, wykonana z chórem gospel i dużym wsparciem publiczności, była jednym z najjaśniejszych momentów tego wieczora! Afrykański groove, radość, tańce i wielka, pluszowa głowa słonia, czyli kolejny fant, który Albarnowi sprezentowała publiczność (Chyba nie spodziewacie się, że włożę to na głowę? Spójrzcie, spójrzcie na ten otwór – jest zdecydowanie za mały na moją głowę). Wylądowała ona ostatecznie na pianinie (a Damon, montując ją tam, mało nie zabił się o leżącą na scenie gitarę) i stamtąd obserwowała zakończenie koncertu, czyli „Mr. Tembo” właśnie, wykonane po raz pierwszy z The Heavy Seas „Don’t Get Lost In Heaven” Gorillaz i „Heavy Seas of Love”, ponownie z chórem i ponownie z niemałym wsparciem publiki.

To był koncert kompletny. Eksplozja radości przy „Mr. Tembo”, tańce przy „Clint Eastwood”, doznania przy wspomnianym dyptyku „You and Me”/”Photographs”. Z kolei mój ulubiony moment nastąpił, gdy na scenie został sam Albarn, wspomagany tylko chwilami przez klawiszowca. Zasiadł na pianinie i wykonał przedostatni numer z „Everyday Robots”, piękne "The History of a Cheating Heart". Zrobiło się nagle bardzo intymnie i osobiście, a Damon, tak jak w przypadku swych najlepszych ballad, ni to zaśpiewał, ni wymruczał miłosne wyznanie.

Malta Festival po raz kolejny dostarczyło. Po Charlotte Gainsbourg, Kraftwerk i Faith No More, Damon Albarn jest kolejnym artystą, o którego występie będziemy mówić latami. Nawet deszcz zgodził się nie padać przez te wyjątkowe półtorej godziny, choć sam Damon przekonywał, że to dobry rodzaj deszczu. Albarn i The Heavy Seas dali naprawdę świetny występ, niemal wzorcowy koncert – hity i mniej znane rzeczy, często zagrane w wersjach zmienionych względem studyjnych odpowiedników. Z jednej strony bardzo szkoda, że mimo długich oklasków zespół nie wrócił już na drugi bis. Z drugiej – nie wiem, o co można więcej prosić. Sam Albarn (wiecznie poprawiający włosy) również bawił się świetnie, tańcząc, wychodząc do publiczności, a czasami po prostu krzycząc lub wydając małpie okrzyki. Dziękujemy, jesteście cudowni. Cudowni! Kochamy was wszystkich.

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00