MUZYKA:

Najkrótszy koncert świata

Debiut zespołu jest fantastycznym połączeniem rocka, bluesa i funku z elementami jazzu. Płyta „HooDoo Band” kipi wręcz pozytywną energią płynącą z tych czarnych dźwięków. Dowiedziawszy się, że grupa nie ominie Zielonej Góry podczas ogólnopolskiej trasy koncertowej, szalenie ciekaw byłem, jak materiał prezentuje się na żywo. Spodziewałem się eksplozji dźwięków, bardzo bliskich tym tworzącym muzykę do filmu „Blues Brothers”.
W trasę z HooDoo Band wybrała się Alicja Janosz, laureatka pierwszej edycji programu Idol, która poza śpiewaniem chórków korzysta z pomocy panów przy tworzeniu materiału na swą solową płytę. Na płycie jej obecność chwilami irytuje, przez większą część czasu jednak świetnie się spisuje.

Troszkę się wygłupiłem, wybierając się do Kotłowni pół godziny przed koncertem, spodziewając się problemów ze znalezieniem godnego miejsca. Lokal świecił pustkami. Gdy o godzinie 20.00 zespół spokojnie rozmawiał przy swoim stoliku, sam uspokajałem swoją dziewczynę, że pewnie dopiją piwo i wyjdą na scenę. O 20.15 wysunąłem hipotezę, że może czekają, aż pojawi się więcej ludzi. Kwadrans później sam byłem zniecierpliwiony do granic możliwości. Okazało się jednak, że granice możliwości miały jeszcze pół godziny luzu, bo kiedy zespół o 21.00 w końcu pojawił się na scenie, jeszcze byłem w klubie.

Zaczęli od rozimprowizowanego utworu instrumentalnego, po kolei mogliśmy podziwiać, jak sprawnymi muzykami są ci młodzi ludzie. Następnie do grupy dołączył wokalista, Tomasz Nitribitt w towarzystwie dwóch pań chórzystek (wspomniana Janosz i Patrycja Łacina-Miarka) i rozpoczęli regularną część występu. Usłyszeliśmy świetne wersje „Broke and Hungry” i bodajże „Fire”. Wydłużone, tłuste, niepozbawione humoru utwory. Nieliczna publiczność klaskała, wszyscy muzycy zespołu wiedzą, jak zachowywać się na scenie (szczególne brawa dla pana wokalisty oraz klawiszowca), koncertowy band jak mało który.

Początek zatem piorunujący. Rozochocony czekałem na jeszcze, problem w tym, że… nie było żadnego „jeszcze”. Zespół zwinął się ze sceny, Ala przeprosiła „że tak wyszło”, pani menager powiedziała, iż była to ich najdroższa próba w życiu i tyle. Zadowolenie przerodziło się w zdziwienie, te zaś z łatwością przeszło w złość i poczucie humoru.

Słynny Frank Zappa wystąpił kiedyś dla kilku osób, alternatywna grupa At the Drive-In dała koncert dla dosłownie siedmiu [sic!] fanów. Smutne jest, że młodym polskim artystom szkoda jest gardeł i palców, by zabawiać najmniejszą nawet publiczność. Można przyłożyć też lepszą skalę: pół roku temu oglądałem debiutantów z California Stories Uncovered dających z siebie wszystko na scenie dla niemal pustego „Strasznego Dworu”. Dużo więcej spodziewałem się po koncercie HooDoo Band, niestety okazało się, iż luz w muzyce to jedno, w życiu dzieją się zaś zupełnie inne rzeczy.

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00