MUZYKA:

Na zachodzie bez zmian

Kapela Juliana Casablancasa swym pojawieniem się na scenie narobiła niemałego zamieszania. Chłopcy z miejsca trafili na okładki kolorowych magazynów i do serc panien. W sam raz zmanierowani, w podartych jeansach, niedomyci, choć chaos we włosach wyraźnie kontrolowany. Nie zaszkodziła też naprawdę dobra płyta. „Is This It?” szybciutko pokryła się platyna w Australii, Wielkiej Brytanii, Kanadzie i rodzimych Stanacj Zjednoczonych. Kolejnym albumom kwartetu coraz trudniej było na rynku, ale praktycznie każdy był, mniejszym lub większym, sukcesem. Czy ich piąty krążek również – przekonamy się.  The Strokes właśnie udostępnili „Comedown Machine” do odsłuchu. 

Przez 12 lat od debiutu w ich graniu zmieniło się w sumie niewiele i początek najnowszej płyty zdaje się to potwierdzać. Trzy pierwsze kawałki są jakby trochę bardziej disco, ale trudno mówić o szoku termicznym.

Casablancas z płyty na płytę coraz mniej używa swej słynnej chrypy, tu jej miejsce zastąpił histeryczny falset. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że równie dobrze mogibyśmy mieć do czynienia z odrzutami z dawnych sesji nagraniowych. Ważne, że buja – początek płyty należy do singlowego „One Way Trigger”, troche zionącego „Take On Me” A-Ha, ale gdy się przyzwyczaić do takiej formuły, jest naprawdę w porządku. 
 
„80’s Comedown Machine” dużo tu zmienia. Zdecydowanie ostrzejszy, punkowy, refren też ma jakby wściekliznę. Strokesi co prawda na codzień grają na gitarach, ale aż ciepło człowiekowi na sercu się robi, kiedy słyszy, że robią z nich autentyczny użytek. Jeszcze większą niespodzianką jest utwór następny, oparty na przetworzonej elektronicznie perkusji i… organach.  Całości dopełniają dzwonki, leniwy śpiew i chórki – aż dziw, że „50 50” trzyma się kupy. Powrót do trochę mocniejszych brzmień gwarantuje bardzo dobre „Chances” i to ostatni błysk tego albumu. „Happy Ending” i „Call It Fate Call It Karma” nie zmieniają nic poza statystykami długości i liczebności piosenek. 
 
 
„Comedown Machine” mija zupełnie bezboleśnie. Ani tu nic specjalnie nie grzeje, ani ziębi – The Strokes nagrali album w stylu The Strokes i dla fanów The Strokes. Jeśli nie rusza Was to granie, ta płyta po Was po prostu spłynie. W przeciwnym wypadku zapewni godzinkę przyjemnego bujania. Mimo wszystko raczej miło wiedzieć, że u Strokesów wszystko po staremu. 
 
 

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00