MUZYKA:

Hałas to za mało

Polska widownia nie jest może najłatwiejsza, ale potrafi się pięknie odwdzięczyć. Kilka setek osób niezbyt szczelnie wypełniło salę, jednak wrzawa, jaki robili przed, po i podczas utworów, był oszałamiający. Jak przy  „Instant Street”, gdzie na chwilę przed przemianą utworu z gitarowej ballady w eksplozję rzężących gitar ludzie w oczekiwaniu na kulminację zaczęli krzyczeć. Potem nie było słychać już nic – słowo „hałas” to za mało, by opisać co się działo, gdy dEUS szli w kakofonię.

O wysokich wymaganiach przekonałem się, rozmawiając prze koncertem z chłopakiem, studiującym we Wrocławiu. „Chciałbym, żeby zagrali coś z początku twórczości, ale ich ostatnia też była naprawdę dobra. No i te przed nią też były świetne…”. Nie sposób było jednak narzekać na setlistę, która stanowiła przekrój twórczości zespołu, który w zeszłym roku obchodził dwudziestolecie powstania. Najlepsze rzeczy z najnowszej „Keep You Close” plus niemal wszystko, co można sobie wymarzyć z okresu przed nią – zagrany jako drugi „The Architect”, który z miejsca poderwał cały klub do tańca. „Roses”, przy którym wokalista i gitarzysta dEUS, Tom Barman, był chyba najciszej śpiewającą osobą na sali, a wcale się przecież nie oszczędzał. Bezbłędne, niemal filmowo dramatyczne „Bad Timing”. I tak wypunktować można w zasadzie każdą chwilę wczorajszego koncertu, bo tych słabych momentów po prostu nie było.

dEUS na scenie to przede wszystkim Barman. Ubrany w przedziwną mieszankę koszuli i lekarskiego kitla, krzyczał, grał na gitarze, kiedy nie grał – gorąco gestykulował, zagadywał publiczność, skakał i najogólniej rzecz biorąc, miotał się po całej scenie. Dalej mamy Mauro Pawlowskiego, belga o polsko-włoskich korzeniach. Gitarzysta jest przede wszystkim siłą spokoju, ale i on dał się porwać kilkakrotnie, szalejąc z gitarą chociażby przy wspomnianym „Instant Street”. Klaas Janzoons jest dla mnie cichym bohaterem koncertu. Skrzypek i klawiszowiec jako jedyny, obok Barmana, jest w dEUS od początku. Jego gra na skrzypcach to czyste szaleństwo – przez większą część czasu trzymane jak gitarę, silnie przesterowane, wydają z siebie kosmiczne dźwięki, a gdy już Klaas gra na nich smyczkiem… cóż, konia z rzędem temu, który w generowanych przez niego brzmieniach rozpozna skrzypce. Składu dopełnia świetna sekcja rytmiczna: Stéphane Misseghers za bębnami i Alan Gevaert na basie – na scenie posąg, ale jego bas to podstawa brzmienia dEUS.

Bardzo długo mogę pisać o tym koncercie. Świetnie nagłośniony, bezbłędnie zagrany, o dramaturgii wprost ze świata filmu (wychodzą powiązania Barmana z kinematografią). Jednak to chemia między zespołem, a widownią to coś, co uczyniła z niego występ wyjątkowy. Jak wtedy, gdy Tom, zagrawszy kilka utworów, powiedział: „Bardzo tu gorąco, czyż nie? Musicie być spragnieni”. I zarządził rozdanie publiczności części wody przeznaczonej na zespół.

Wieczór w Firleju otworzył belgijski zespół Little Trouble Kids, który objeżdza z dEUS Europę. Mnie granie duetu, polegające na połączeniu kobiecych okrzyków, przesterowanej gitary i okazjonalnym uderzeniom w bęben (jeden), nie ruszyło w ogóle. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że zebrani docenili wysiłki suportu i nagrodzili występ młodych Belgów brawami. A potem był dEUS… i uwierzcie mi, nawet nie zacząłem opowiadać o całości doznań tamtego wieczora.

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00