MUZYKA:

Czerwony im służy!

Prawie trzy godziny muzyki, trzy części koncertu który zaczął się najnowszą płytą, a skończył setlistą składającą się z najbardziej wbijających w podłogę starych kawałków zespołu. Ale uporządkujmy to. Po wczorajszym koncercie chyba nikt z obecnych w Kawonie nie ma wątpliwości, że tzw. ”Czerwony album” to po prostu dobra płyta. Bez dorabiania ideologii i bez porównywania do wcześniejszych albumów  To kawał porządnego grania, które wstrząsnęło wczoraj murami klubu. I mimo narzekań fanów po ukazaniu się płyty, to wciąż 100% Comy w Comie. Na dobry początek „0Rh+” i „Białe krowy”, następnie pierwszy singiel „Na pół”(notabene po premierze posypały się gromy, a na koncercie zrobił największą furorę), dwa wymiatacze idealne do pogo „Angela” i Deszczowa piosenka” i ogromny wybuch radości zgromadzonej publiki przy „Los, cebula i krokodyle łzy”. Na deser mój faworyt „Rudy” i „Jutro”. Najnowsza płyta została odśpiewana w całości. Na kilka słów zasługuje tu cały anturaż. Oświetlenie zrobiło swoje, zazwyczaj dwukolorowy Kawon dostał tym razem niesamowitą świetlną oprawę. Panowie wyszli pomalowani na czarno, do tego każdy maźnął się swoim kolorem, zgodnym z założeniami sesji zdjęciowej towarzyszącej promocji płyty. Wszechobecny był kolor czerwony, nowy sposób komunikacji Comy.  Roguc pytany przeze mnie w wywiadzie z czym kojarzy mu się właśnie czerwony odpowiedział po prostu…z energią. A tej nie zabrakło. Ale powoli. Po części pierwszej, gdzie dostaliśmy dawkę nowości przyszedł czas na…przerywnik.
 
Na scenie pojawił się keyboard – symbol wesel i zespołów disco – polo. A za klawiszami stanął King. Wyszedł na scenę i po prostu nie wziął jeńców. „La shate mi cantare” na koncercie Comy? Owszem, bo King dostał zadanie – zabawiać publiczność podczas gdy panowie będą pozbywać się charakteryzacji. „Seksualna” na bis mówi sama za siebie.  Publiczność najpierw zdębiała, a potem podchwyciła konwencję. A część trzecia? To prawdziwa petarda. Jeśli chcieliście kiedyś usłyszeć razem, wszystkie najbardziej miażdżące kawałki Comy, to wczoraj była ku temu okazja. „Trujące rośliny”, „Transfuzja”, „Tonacja”, „System” czy „Skaczemy” to tylko niektóre z nich. Set, który wyrwał z butów każdego porządnego fana Comy. Nie zabrakło też sztandarowego „Spadam”, a na pożegnanie zabrzmiał dawno niesłyszany „Zbyszek”. Oczywistością był bis, wielką niewiadomą…kawałek na bis. Pół sali krzyczało „Listopad”, drugie pół „Sto tysięcy”.  Zespół wybrał pierwszą opcję i porwał publiczność po raz ostatni.
 
I tak zderzyły się dwie Comy. Pierwsza bardziej mainstreamowa, bardziej nowoczesna, dopracowana, ale wciąż trzymająca poziom, a nawet pion, który panowie dawno temu sobie wypracowali.  Nowy wygląd, spójna oprawa, czerwona filozofia, to wszystko nie przeszkadza, ale pomaga. Druga, to czysty żywioł, to pogo pod sceną, pot cieknący po plecach i Rogucowe darcie ryja. Ta pierwsza nie istniała by bez drugiej, więc nie ma sensu ich porównywać i wybierać która jest lepsza. „Stara” Coma wciąż hipnotyzuje, przywołuje dobre wspomnienia i za każdym razem słucha się jej z tą samą nieskrywaną przyjemnością. Pamiętam koncerty na których zespół zdawał się być już zmęczony wiecznie tą samą setlistą. Roguc kombinował z wokalem, zespół po prostu walił pamięciówkę i gdzieś ta energia się rozjeżdżała. Ale jeśli mieli chwilowo kryzys, to widocznie mają to już za sobą. Dobrze znane wszystkim kawałki zagrali tak, jakby robili to po raz pierwszy. Czerwony im służy.
 
A wywiad z Piotrem Roguckim, liderem zespołu Coma, w którym opowiada o nowej płycie i nie tylko będziecie mogli przeczytać w grudniowej UZetce.

Autor: Daria Kubasiewicz

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00