MUZYKA:

10. edycja OFF Festivalu już za nami

Do relacjonowania dla Was Off Festivalu zgłosiliśmy się z własnej i nieprzymuszonej woli, jako że oboje jesteśmy fanami muzyki wymykającej się stereotypom. Była to już 10-ta edycja, ale dla nas OFF 2015 był pierwszym, na którym byliśmy. Bardziej niż dziennikarzami jesteśmy fanami przebranymi za dziennikarzy 😉 w związku z tym gwarantujemy stuprocentowy subiektywizm i wybiórczość w opisie wrażeń i zastrzegamy, że na festiwalu chodziliśmy tam gdzie mieliśmy ochotę a nie tam gdzie wypada czy należy być. Część występujących grup znaliśmy wcześniej, inne sprawdzaliśmy tuż przed festiwalem by ocenić czy warto je zobaczyć a czasem po prostu szliśmy „w ciemno”sprawdzić na żywo dany zespół. Jednak festiwalowa rzeczywistość i mnogość ofert, a także obowiązki dziennikarskie nie pozwoliły nam skorzystać w pełni ze wszystkiego co chcieliśmy zobaczyć. Nawet to, że mogliśmy się rozdwoić nie zawsze wystarczało. Przy tym wszystkim postaramy się oddać nasze wrażenia we względnie szerokiej perspektywie by przybliżyć Wam różne aspekty festiwalowej rzeczywistości. 

DZIEŃ PIERWSZY

Zaszczyt otwarcia festiwalu na scenie głównej przypadł Olivii Annie Livki. Jej stylistyka niezbyt przypadła nam do gustu. Troszkę w tym poszukiwań, trochę popu – pierwszego zbyt mało a drugiego za dużo i efekt końcowy wydaje się nieprzekonujący. Najwyraźniej nie wszyscy myśleli ta samo, bo liczba fanów gromadzących się pod sceną sukcesywnie rosła w miarę trwania koncertu i z małej grupki zebranej przy barierkach nazbierało się kilkaset osób.

Kwadrofonik. Dwa fortepiany na których grano m.in. za pomocą szarpania za struny wewnętrzne, gra na rozmaitych perkusjonaliach, a przede wszystkim głos zaproszonego gościa, Adama Struga, sprawił, że nad zgromadzoną publicznością uniósł się duch mistycyzmu i zadumy. To, że artyści zostali docenieni widać było po owacjach i gromkich oklaskach, które zakończyły tą magiczną część festiwalu.

Mick Harvey. Muzyk ten, znany ze współpracy z Nickiem Cavem, którego oboje  z Iwą cenimy, przyjechał na OFF z materiałem opartym na utworach Serge'a Gainsburga. Tu i ówdzie pobrzmiewały echa gitarowej estetyki przywołującej ducha wcześniejszych dokonań Harveya, gdzieniegdzie utwory podszyto jazzowym bujaniem ale całość robiła wrażenie zaledwie poprawnej.

Sun O))) To specyficzny dźwiękowy obrzęd chyba bardziej niż koncert. Dominują niskie fale dźwiękowe, które sprawiają, że występ odbiera się także fizycznie.  Jednak cała otoczka wizualna (dym, habity) jest zbyt nachalna. Powstaje wrażenie niezamierzonej karykatury.

The Residents. Częścią wizerunku grupy jest pełna anonimowość członków. Od lat 60-tych występują publicznie skrywając twarze pod maskami. Koncert naładowany był surrealistycznym niepokojem i oglądało się to z ogromną ciekawością.

DZIEŃ DRUGI

Sutari. Mamy tu do czynienia z polską ludową tradycją muzyczną oraz tekstową okraszoną zgrabnie wplecionymi ozdobnikami dźwiękowymi w postaci m.in. miksera kuchennego. Publiczność przychylnie przyjęła propozycję Sutari. Dziewczyny mają przyjemne głosy i na scenie sprawiają wrażenie, że cieszy je to co robią.

Hańba! Było po prostu świetnie. Grupa, której wizerunek oparty jest o uparte przekonanie, że żyjemy w Polsce lat 30-tych dwudziestego wieku, na tym przekonaniu opiera swoje teksty, instrumentarium i wygląd muzyków. Hańba! zaserwowała folk-punka, który poziomem energii kojarzył nam się z najbardziej ognistymi dokonaniami irlandzkich załóg typu The Pogues

Kinsky. Zaprezentowali ciężki, awangardowy materiał z pogranicza industrialu i noisu. Fanatyzm wypisany na twarzy frontmana wykrzykującego krótkie frazy dopełniał wrażenia uczestnictwa bardziej w widowisku i spektaklu niż w koncercie. Muzyka totalitarna.

Huun-Huur-Tu. Ta egzotyczna formacja święci tryumfy na etnicznych scenach Europy i świata. Prezentuje ona  muzyczny dorobek syberyjskiej Tuwy, gdzie w tradycji funkcjonuje śpiew gardłowy.

Sun Kil Moon. Publiczność reagowała bardzo żywiołowo, a lider umiejętnie dyrygował atmosferą włączając zgromadzonych aktywnie w śpiewanie wraz z nim kolejnych linijek tekstu. Głos wokalisty snuje się na tle prostych dźwięków gitary akustycznej. Brzmienie głosu sprawia, że mu się wierzy. Wydaje się że śpiewa o czymś doniosłym, ważnym, osobistym.

Sun Ra Arkestra. Ta jazzowa formacja przybyła w 11-to osobowym składzie by w poświacie cekinów i gwiezdnego pyłu zaprezentować swoje kosmiczno-mesjanistyczne przesłanie. Kompozycje połączone z niesamowitą charyzmą artystów pobudzały publiczność do śpiewania i tańczenia.

The Dillinger Escape Plan. Wokalista rzuca mikrofon w publiczność, ktoś łapie, wykrzykuje wściekły wers, odrzuca mikrofon z powrotem, wokalista niemal wtyka go sobie w gardło. Gitarzysta wyraźnie dostał silnego ataku nadpobudliwości – buduje wieżyczkę ze skrzyń na sprzęt, wspina się na nią i skacze z impetem na scenę, gdzie ląduje na plecach nie przerywając gry. Wariaci z The Dillinger Escape Plan zajmują pierwsze miejsce na liście scenicznych wyczynowców.

Xiu Xiu.  Mają grać muzykę z Twin Peaks. Niestety okazuje się, że pobliska dodatkowa miniscena swoim basowym dudnieniem djskiego setu wbija się przemocą między delikatne ilustracyjne dźwięki płynące ze Sceny Leśnej.  Tak nie da się skutecznie zbudować odpowiedniej atmosfery. 

DZIEŃ TRZECI

3fonia. Eskperymentalna formuła, po obiecującym początku, staje się nieco nużąca. Dość chaotyczne dźwięki uzyskiwane przy pomocy kontrabasu, szeregu rozmaitych przetworników i innego sprzętu nie przykuwają uwagi.

Patti Smith. Zaczyna się, wychodzą, wśród nich gitarzysta Lenny Kaye, który towarzyszy Patti od samego początku. Wokalistka śpiewa z pazurem, podskakuje, biega –  jest w świetnej formie przez cały koncert. Występ porywa publikę. Cały zespół gra świetnie, z werwą. Szczególne wrażenie robi Key, który gra swoje partie bez zbędnych popisów ale z fenomenalnym wyczuciem klimatu. Artystka znajduje też chwilę na upamiętnienie szeregu zmarłych postaci ze świata rocka i z grona swoich bliskich. To jedna z najbardziej wzruszających chwil występu. Jeszcze tylko brawurowe wykonanie „My Generation” z repertuaru The Who z obowiązkową demolką gitary. Patti ograniczyła się do zrywania strun ale zrobiła to z niezwykłym wyczuciem dramaturgi. Na spotkaniu z fanami mówiła o godzeniu rozmaitych ról życiowych i wspomniała, że kiedy występuje to robi to całą sobą, no i tak jest w istocie.

W pobliże głównej sceny podjechała  ciężarówka. To Acid Arab dawał właśnie tzw. dziki koncert na mobilnej scenie. Ich etniczne klimaty przypadły nam do gustu więc z ochotą oddaliśmy się rytmicznemu bujaniu. Niestety po dłuższym czasie set zmienił klimat. Dominowały surowe elektroniczne bity. W takim wydaniu Acid Arab podobał nam się mniej.

PODSUMOWANIE

Byliśmy na kilku festiwalach w tym roku (choć tylko na OFFie z medialną akredytacją). Odwiedziliśmy Ethno Port w Poznaniu, Inne Brzmienia w Lublinie, Colours of Ostrava  i Woodstock. Każdy z tych festiwali ma coś fajnego do zaoferowania, o każdym da się powiedzieć dużo dobrego i chociaż nie chodzi tu o żadne rankingi, to zgodnie uznaliśmy, że OFF Festiwal 2015 okazał się tym najlepszym. Okazał się spośród wymienionych największą przygodą muzyczną. Zaoferował koncerty kilku legend, pozwolił dokonać kilku muzycznych odkryć i poobcować z muzyką na najwyższym poziomie. Świetnie przygotowane pole namiotowe oraz przyjaźnie zaaranżowane tereny festiwalowe dopełniają pozytywnego wrażenia, którego drobne uchybienia organizacyjne nie były w stanie zepsuć. Wspomnimy o nich tylko by zasugerować organizatorom ewentualne ulepszenia. Może propozycje przyciągające większą liczbę zainteresowanych (burleska, spotkania z gwiazdami) przenieść na scenę eksperymentalną. Tamtejszy namiot pomieści znacznie większą liczbę chętnych. Przydałby się zewnętrzny ekran na Scenie Trójki. I jeszcze gdyby przyjechała francuska Magma…:)

Autor: Ewelina Pytiak, Artur Kinal

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00