KSIĄŻKA:

Zwykły dzień na osiedlu [opowiadanie]

Wchodzi jako jedna z pierwszych klientek do sklepu. Zupełnie nie pamięta wczorajszego wieczoru. Tak jak zwykle piła od samego rana, więc ma trudności z rekonstrukcją tak późnych, wieczornych wydarzeń. Zdaje się, że wczoraj odwiedziła ją znajoma z pobliskiego bloku. Rzecz rozchodziła się oczywiście o pieniądze, a że Halina dwa dni temu otrzymała zapomogę z pomocy społecznej, skończyło się na jakiejś butelczynie, czy dwóch. Któż spamięta takie szczegóły? – tłumaczyła sobie spokojnie. Był tam też chyba Heniek, który pojawił się nie wiadomo skąd. Zresztą on pojawia się zawsze tam, gdzie jest darmowe picie. Gnój, zawsze chodzi na sępa, nie kupi nawet butelki oranżady. Jak zwykle dobierał się do niej i łapał pod stołem, stary zbereźnik.

Halina przechadza się po sklepie z pulsującą bólem głową. W kieszeni spranych dżinsów wyczuwa gotówkę, co poprawia jej humor tego pięknego, słonecznego dnia. Z miną snobistycznej alkoholiczki przegląda rodzaje piw, bo z rana pija tylko ten alkohol. Dziś na pewno będzie coś z puszki. Nie będzie przecież dziadować i chodzić oddawać później butelki, jak jakiś zwykły lump bez kasy. W końcu wrzuca do koszyka ciemne, wysokoprocentowe dwie puszki i staje do kasy. Gdy wychodzi na dwór, przed sklepem stoi już Heniek i jego kumpel Rysiek, z petami przyklejonymi do swoich zarośniętych gęb.

– Halina, daj pociągnąć. – odzywa się bez przywitania Heniek.

– Sp*** dziadu. – odpowiada spokojnie kobieta stając obok nich i otwierając puszkę.

– Może coś wam zostawię na koniec. – dodaje po chwili, widząc w ich oczach pragnienie i desperację.

Mężczyźni kończą palić i stoją niespokojnie spoglądając to na siebie, to na sączącą piwo Halinę. Ta po chwili wypija puszkę i oddaje końcówkę Heńkowi.

– Byście się wzięli za jakąś robotę, albo kurwa coś. Sępicie tylko wciąż. – opieprza ich kobieta, spoglądając na tę parę z pogardą.

– Pier*** was, idę sobie. – mówi po chwili i odchodzi w stronę swojego bloku.

Heniek z Ryśkiem pozwalają tak do siebie mówić, nie mają wyjścia. Kiedyś, w latach dziewięćdziesiątych jeździli razem do Niemiec na wystawki. Ściągali do kraju zepsute kuchenki, odkurzacze i żelazka. Naprawiali je i sprzedawali po znajomych. Dobrze im się powodziło. Nie to co teraz. Obydwoje są na niskich rentach inwalidzkich, które ledwo wystarczają na opłaty.

– Chodź, przejdziemy się po rewirze, może jakieś pety znajdziemy. – szturcha Heniek kolegę i ruszają na obchód.

Ich celem są okoliczne śmietniki i ławki, przy których jest duże prawdopodobieństwo znalezienia niedopałków, niedopitych puszek i butelek. Zawsze chodzą razem i wspólnie też dzielą wszystkie zdobycze. Już po kilku minutach znajdują kilka „skarbów”, wszystko to jednak zbyt mało, żeby kupić coś mocniejszego do picia.

Heniek jest w coraz gorszym humorze. Widać, jak telepie go od wewnątrz. Ciągle się drapie i gada do siebie pod nosem. Rysiek trzyma się lepiej i spaceruje spokojnie za swoim druhem, wierząc, że ten jak zwykle coś wymyśli i wyratuje ich z opresji. W końcu postanawiają zakotwiczyć pod osiedlową pocztą, skąd mają też niedaleko do sklepu, gdzie kręci się mnóstwo osób. Wstyd nie pozwala im żebrać, ale czekają na okazję, która musi w końcu przyjść.

Po godzinie oczekiwania pod pocztą pojawia siwy i chudy dziadek ubrany w granatową kurtkę. Uśmiecha się wciąż, drepcze wolno i gada coś do siebie. Z ciekawością podchodzi do Heńka, który już z daleka łapie z nim kontakt wzrokowy, wyczuwając szansę.

– Panowie, gdzie tu można kupić ćwiarteczkę? – pyta staruszek, wyjmując portfel pełny banknotów.

– A pan z osiedla? – odzywa się Heniek.

– Nie, przyjechałem tutaj do syna. Panie, tutaj mogę kupić?

– Wie pan co, tutaj nie, ale jak pan da kilka złotych, to my panu kupimy. Niech pan się nie obawia. – odpowiada z uśmiechem Heniu.

Starszy mężczyzna zastanawia się chwilę, przygląda mężczyznom, przewraca banknoty i w końcu wyjmuje pięćdziesiąt złotych.

– Pan tu poczeka, zaraz będzie ćwiarteczka. – odzywa się Rysiu i uśmiecha się do swojego kolegi, który trzyma już w rękach kasę.

Szybko ruszają do oddalonego o kilkanaście metrów sklepu. Kupują ćwiartkę dla dziadka, a dla siebie pół litra i oranżadę. Postanawiają, że Rysiu poczeka z flaszką za sklepem, a z ćwiartką pójdzie tylko Heniu.

Po dziesięciu minutach siedzą już na murku, popijając darmową wódkę i śmiejąc się ze spotkanego frajera. Do głowy uderza im dzisiejszy fart i dobry alkohol. Są w wyśmienitych nastrojach. Wspominają stare, dobre czasy, gdy byli młodzi i mieli poważanie na tym zasranym osiedlu.

Godzinę później Heniek budzi się z pijackiego zamroczenia. Od razu zauważa, że jest sami i leży na schodach, przy chodniku prowadzącym do jego klatki schodowej. Wierci się niespokojnie, czując jak betonowe schody wdzierają się w jego schorowany kręgosłup. Widzi też nad sobą twarz jakiegoś mężczyzny. Wpatruje się w nią, ale nie może jej zidentyfikować. Mężczyzna łapie go za ramię i próbuję pociągnąć.

– Zostaw mnie k*** człowieku. – syczy Heniek, nie poddając się próbom podniesienia go ze schodów.

– Spier***! – krzyczy w końcu i przewraca się na drugi bok, zatracając się ponownie w pijackim śnie.

Stachu codziennie wracając z pracy zachodzi do osiedlowego sklepu. Pracuje u jednego mechanika, kilka ulic dalej. Ma tam pół etatu na umowie, a resztę dostaje na czarno. Ledwo wystarcza, żeby zapłacić czynsz i jakieś jedzenie. Żona z córką, już dawno uciekły od niego. Skończyły się pieniądze i skończyła się miłość. Kiedyś jeździł sporo na „jumę” z chłopakami. Kradli u Niemców perfumy, ciuchy, alkohole, czasami okradali też samochody. Wszystko szło jak świeże bułeczki. Były pieniądze na mieszkanie, sprzęt i dobre życie. Teraz wszystko się skończyło. Takie ciężkie czasy.

Stachu stoi na chodniku i patrzy na pijanego w trupa Heńka. Próbuje go szarpać i pomóc wstać. Ten jednak nie ma siły i ochoty żeby się podnieść. W końcu, po kilku minutach szarpaniny daje sobie spokój. Zostawia rozłożonego na schodach mężczyznę i idzie do sklepu.

Tak jak zawsze kupuje tylko jedno, mocne piwo i wychodzi na zewnątrz. Otwiera puszkę i na stojąco wypija ją duszkiem. Nie pozwala sobie na więcej, nie chce skończyć jak te żule, okupujące od rana monopolowy. Wierzy, że w końcu los się do niego uśmiechnie, coś się polepszy i stanie ponownie na nogi. Może wtedy wróci do niego żona, a córce znów będzie kupował drogie prezenty.

Kończy piwo, ale puszkę nie rzuca na trawnik, jak robi to większość. Kieruje się do oddalonego o dwadzieścia metrów dalej kosza na śmieci. Gdy jest już blisko rzuca puszkę, ale jak zwykle nie trafia. Podchodzi więc bliżej, łapie puszkę i w końcu wrzuca ją do śmietnika.

Czuje się odrobinę lepiej, lekki szmer w głowie poprawia mu humor. Czuje głód i postanawia szybko pójść i przygotować sobie obiad.

Zapach smażonych na słoninie ziemniaków wypełnia, starą kawalerkę. W kuchni nie ma okna, więc Stachu otwiera balkon. Bierze talerz jedzenia, siada na kanapie i włącza telewizor. Trafia na najnowsze wiadomości. Wcina ziemniaki i ogląda z niesmakiem polityków.

– Pieprzeni złodzieje. Muszę chyba obejrzeć jakiegoś pornosa. – mruczy do siebie kończąc jedzenie i odkładając talerz na stół.

 

 

Autor: Marcin Radwański

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00