FILM:

Wielka Depresja Smarzowskiego

Gdzieś po połowie godziny seansu okazuje się, że głównym bohaterem "Drogówki" jest sierżant Ryszard Król – "jedyny, który nie bierze", ale daleko mu od ideału. Zdradza żonę, pogrywa z kochanką z posterunku, choć przy kolegach to i tak wzór harcerza. Ci chleją na służbie, przyjmują łapówki, korzystają też z innych uroków, jakie znależć można przy drodze. Sprawy zaczynają się komplikować, gdy posterunkiem zaczynają targać kontrole, a jeden z funkcjonariuszy ginie. Podejrzenie pada na Króla, który od denata pożyczał pieniądze. Oskarżonemu udaje się uciec i rozpoczyna śledztwo na własną rękę.

Jest dokładnie tak, jak wygląda ostatnie zdanie – Smarzowski tym razem "popłynął", jeśli chodzi o pomysły. W "Drogówce" mamy najwięcej jak dotąd zabawy kinem, jeśli chodzi o konwencję. To dobrze – jest parę scen w tym filmie, po których szczęki zbierać będziecie z podłogi, a jednej z nich – i piszę to z pełną odpowiedzialnością – nie powstydziłby się sam Tarantino. Nie zrozumcie mnie źle – to cały czas film o tym, jak straszni są ludzie, idealnie wpisujący się w filmografię Smarzowskiego kręcenia coraz bardziej depresyjnych obrazów.
 
 
Nie wiem, czym karmił swoich aktorów reżyser podczas realizacji tego filmu, ale zadziałało. "Drogówka" to film zagrany obłędnie przez dosłownie każdego. Jakubik jako seksoholik, Lubos jako rasista, Dorociński w roli przedsiębiorczego Lisowskiego, Dziędziel jako twardy komisarz, próbujący łączyć "to, co jest" z "tym, co trzeba". No i wreszcie Topa, którego cały czas śledzimy. Gość po raz kolejny udowadnia, że z każdego aktorskiego pojedynku potrafi wyjść zwycięsko. Nie bez powodu połowę plakatu zajmuje jego twarz – ta facjata zawiera każdy dramat, jaki przydaża mu się przez tydzień zobrazowany w "Drogówce".
 
Wady są. Niewiele, ale jednak – poniekąd zresztą wynikające ze stylu, w jakim zrobiony jest ten film. Zdarzają się dłużyzny, czasem Smarzowski trochę za daleko brnie w swoją ukochaną grę w niedopowiedzenia. Wszystko mieści się jednak w granicach tolerancji, a podczas przestojów w akcji można popodziwiać rewelacyjną grę aktorską.
 
Pod wieloma względami Smarzowski wraca do przeszłości. Cierpki dowcip i elementy formy z "Wesela" mieszają się z niejasną intrygą a la "Dom zły". Jak we wszystkich swych filmach, z "Różą" włącznie, reżyser nie ma skrupułów w pokazywaniu nam, jak zepsuci potrafią być ludzie. "Drogówka" jest filmem brudnym, takim, który trzeba z siebie zmyć, na swój sposób strasznym, perwersyjnym i niemal wyłącznnie pesymistycznym. Bardzo polskim, choć zrobionym na zachwycającym poziomie.

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00