FILM:

Nie rońcie łez

Wataha tym razem nie cierpi na syndrom dnia poprzedniego, próbując dojść do tego, jaki przebieg miały zdarzenia ostatniej nocy. W „The Hangover III” Phil, Stu i Alan zostają wplątani w intrygę niemal kryminalną: pan Chow ukradł groźnemu gangsterowi złoto o równowartości kilkudziesięciu milionów dolarów i słuch po nim zaginął… choć nie do końca. Jedynym, który utrzymywał z nim kontakt, jest oczywiście Alan. Po raz kolejny zatem Doug zostaje oderwany od ekipy i wzięty pod zastaw, trio natomiast musi znaleźć Chow i dostarczyć do Marshalla (świetny jak zwykle John Goodman).
 
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to zmiana formuły i za tę odwagę już należą się brawa twórcom. Todd Phillips zafundował powiew świeżości do swej serii po mocno nadpsutym „Kac Vegas w Bangkoku” . Drugim novum jest transformacja Alana. Nie jest już on nieobliczalnym, choć w gruncie rzeczy naiwnym i sympatycznym grubaskiem. O ile pierwsze i ostatnie określenie cały czas się zgadza, to Alan, od jakiegoś czasu nie przyjmujący leków, jest tu chamem i prostakiem i egoistą. To posunięcie jest szeroko krytykowane, ale przykład nieco już zmanierowanych Phila i Stu pokazuje, że taka zmiana była w pewnym sensie potrzebna. Tym bardziej, że Galifianakis w dalszym ciągu jest głównym  źródłem humoru.

"Kac Vegas III" nie jest tak szalony i wulgarny, jak dwie poprzednie części. Brak anatomii Azjatów, autoerotyzujących się niemowląt i tym podobnych. Mamy za to „po prostu” szybką, trochę niegrzeczną komedię o zabarwieniu sensacyjnym, z paroma niezłymi zwrotami akcji i kilkoma tekstami wywołującymi mieszaninę głupawego uśmiechu i zażenowania na twarzy. Po wizycie w Bangkoku to naprawdę dużo – seans mija błyskawicznie, a mimo, że wielkich salw śmiechu trzecie spotkanie z Watahą nie wywołuje, bawimy się naprawdę dobrze.
 
 
Nie jest to film, w którym chodzi o wielkie aktorstwo, ani piękne ujęcia (choć Las Vegas sfotografowane jest cudnie). Komedie pokroju „Kac Vegas III” mają za zadanie bawić – tylko tyle i aż tyle. „The Hangover” na starcie niespecjalnie mnie porwało, a dopiero ponowny seans, bez niezdrowych nadziei i oczekiwań przebiegł nieźle, to część druga była kuriozum nie tylko w tytule, ale i w treści. Zamknięcie sagi zostawia widza z uśmiechem, ale i świadomością, że nie ma powodu już do tematu wracać. Sądząc po sekwencjach końcowych, Phillips również zdaje sobie z tego sprawę. I dobrze – Cooper niech pielęgnuje nieźle prosperującą karierę aktorską, Galifianakis na pewno nie spocznie w rozbawianiu mas, Harris sprawia wrażenie dobrze czującego się na srebrnym ekranie. Zatem nie rońcie łez, płaczący – mimo końcu franczyzy, wszystko wydaje się być w porządku.
 

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00