FILM:

I am Iron Man

Nowe czuć od początku. Obie poprzednie części zaczynały się tak samo, ze Starkiem wyciskającym z życia, ile sie da. Piękne samochody, piękne kobiety, szampan, imprezy i drogie ciuchy. To wszysko pryska w odsłonie najnowszej. Tony nie może spać, miewa stany lękowe, pojął, że jego bezpieczeństwo uzależnione jest od zbroi i bez niej nie różni się niczym od reszty śmiertelników. Nie jest bogiem, jak Thor, nie ma siły Hulka, a jego tkanki nie są mocne, jak u Kapitana Ameryki. Z właściwą sobie przesadą Stark ucieka w kolejną skrajność – nerwicowe, graniczące wręcz z obsesją ulepszanie zbroi. W tak wyjątowych okolicznościach pojawia się widmo niebezpieczeństwa. Na Wschodzie złowrogi Mandaryn dokonuje kolejnych zbrodni, za każdym razem podkreślając, że na celowniku ma prezydenta Stanów Zjednoczonych. Kiedy jego czyny przenoszą się do USA, rośnie nacisk na Starka, by to Iron Man zrobił porządek z terrorystą. We wszystko zdaje się też być zamieszany Aldrich Killian, naukowiec znieważony przez Tony'ego w przeszłości, a dziś powracający z lekiem/wirusem Extremis, pozwalającym na regenerację tkanek.

Twórcy nie kryli, że w "Iron Man 3" chcieli głównego bohatera poniżyć. Odrzeć go z bogactwa, domu, ukochanej, tak – nawet ze zbroi. Tony Stark wyrusza w niełatwą podróż przez własną przeszłość, w pewnym momencie powracając do samego początku historii Żelaznego Człowieka. znajduje się w garażu, gdzie bez własnych narzędzi i koniecznych środków musi na nowo poskładać swoją zbroję – tę zewnętrzną i wewnętrzną. Nacisk położono tu na historię. Nie dziwi to, gdy spojrzymy na osobę reżysera i współscenarzysty. Shane Black napisał takie perełki, jak "Zabójcza broń", "Bohater ostatniej akcji", czy scenariuszowo tu najlepszy "Kiss Kiss Bang Bang". Wziął opowieść o Iron Manie pod włos i trzeba przyznać, że swój pomysł zrealizował świetnie. 
 
 
Trochę wbrew temu, co właśnie padło, nie ma tu wcale długich dialogów, czy wielu zwrotów akcji. Fabuła, choć nieco zawiła i nieraz zaskakująca, pozostaje wierna swoim siostrom. Black wykorzystuje swą maestrię do czegoś innego: do naładowania "Iron Mana 3" jak największą ilością akcji. Ten film sprawia wrażenie podzielonego na małe suity. Kompozycja szkatułkowa? To chyba zbyt duży i poważny termin, ale Shane Black z mistrzowską precyzją i cierpliwością rozpoczyna i kończy kolejne wątki, choć różne – wspólnie prowadzące do finału. Być może część z Was przestała już wierzyć w to, że to ekranizacja komiksu Marvela. Spokojnie, to cały czas rzecz zrealizowana podług zasady "lepiej, szybciej, mocniej". Tylko tym razem z trochę innym rodowodem. 
 
Czarne charaktery w tego typu kinie to rzecz szalenie ważna. Fleming pierwszy chyba zauważył wielki potencjał w komiksowych nemesis, wielu przeciwników Bonda jest właśnie komiksowo wręcz przejaskrawiona i demoniczna do cna. Guy Pearce i Ben Kingsley doskonale czują tę konwencję i, choć każdy na swój sposób, odwalają kawał dobrej roboty. Szczególnie ten drugi aktorsko wnosi nową jakość do uniwersum Iron Mana. Robert Downey Jr., poza tym, że w dalszym ciągu jest Robertem Downey Jr., dostał do wygłoszenia też parę patetycznych kwestii. Dopiero tu mógł się wykazać aktorsko – wiarygodne wygłoszenie wielkich deklaracji do najłatwiejszych na pewno nie należy. Swoją drogą, trudno się dziwić, że po "Avengers 2" aktor chce przejść na superbohaterską emeryturę. Biorąc pod uwagę pewne podobieństwo postaci jego Sherlocka Holmesa i Tony'ego Starka, Downey gra tę samą rolę już od pięciu lat. 
 
 
Pojawiają się też zgrzyty. Nie do końca przekonują niektóre rozwiązania reżysera, które – choć zaskakujące – zdają się nie grać. Czasem obraz Blacka bierze się też za bary z naszym zmysłem tolerancji głupoty na ekranie. Obie te sprawy, choć nieco przeszkadzają, można zrzucić karb komiksowości filmu. Wady giną jednak w galopadzie akcji, ciętych dialogów i dowcipów. Gagi wypełniają "Iron Mana 3" po brzegi, a Shane Black umiejętnie humorem sytuacyjnym rozbija niemal każdą nadętą scenę. Chwilami na ekranie króluje czystej próby slapstick, który pomaga przełknąć każde ilości patosu, jakie ta produckja dla nas ma.
 
Pomijając grające w trochę innej lidze "Avengers", "Iron Man 3" to najlepsza komiksowa ekranizacja ostatnich lat. Wypełniona akcją, humorem, z wielką, finalną batalią niemal rodem z gier komputerowych. Misternie poukładana, chwilami prześmieszna i zaskakująca, sprawia, że dwie godziny w kinie miną szybciej, niż reklamy poprzedzające seans. Trudno przecenić to, ile w filmie Blacka się dzieje. Jest w dobrym sensie nadpobudliwy, wciągający i trzymający w napięciu do samego końca. Zdanie "to trzeba zobaczyć" mało kiedy jest tak prawdziwe.
 
PS Tradycyjnie już, zachęcamy do pozostania na sali po napisach końcowych. Dodatkowa scena jest tego warta!

Autor: Michał Stachura

Zobacz więcej

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Back to top button
0:00
0:00